środa, 12 marca 2014

Uzależnienie

Pisałam już kiedyś o tym, że kiedy wciąga mnie serial to wciąga do końca, na potęgę, bez znieczulenia.
Wszystko idzie wtedy na tylną fajerkę, zapominam o Bożym świecie, funkcjonuję tylko na aby aby, każdą wolną chwilę dnia i nocy oglądam...

Kilka tygodni temu zmógł mnie wirus jakiś. Zmógł na tyle, że nie wyłaziłam z łóżka przez kilka dni, mąż mi do sypialni herbaty i rozgrzewające zupki przynosił, głowa bolała od temperatury, czytanie jakoś nie szło, zaczęłam oglądać Forbrydelsen. I wciągło mnie ;)


 Na przełomie kilku dni obejrzałam wszystkie trzy sezony.
I tak zakochałam się w filmie duńskim. Stany mają już swoją podróbkę w postaci The Killing, ale to nie to samo. Forbrydelsen ma jakąś taką autentyczność, zwykłość, codzienność. Lepszy po prostu jest !

Po Forbrydelsen przyszedł czas na Borgen. Tutaj już nie było łatwo, bom ozdrowiała ( a niech to gęś), także z polegiwania na szezlongu nici, od razu by mnie przyuważono. Także oglądałam nocami, kiedy cały dom już dawno ululany Sama siebie oszukiwałam, że tylko jeden odcinek (pond 50 minut każdy), że już za chwileczkę idę spać...by tuż przed świtem przyłożyć głowę do poduszki i po krótkiej chwili powstać do pionu i toczyć walkę z kolejnym dniem...aby do wieczora, do następnych kilku odcinków...Sezon pierwszy już za mną !



A w tak zwanym międzyczasie, niby od niechcenia, rzuciłam okiem na Les Revenants, bo amerykanie już podróbkę wypuszczają, czyli oryginał musi być dobry. I właśnie tak  upłynął mi ostatni weekend :)




czwartek, 6 marca 2014

Pokocham Ją Siłą Woli

Czyżbym wracała do Stachury? Ile to już lat...

Znalezione dzisiaj. Piękne.
Posłuchajcie. Przytulcie.Weźcie za ręce. Się.

Pokocham Ją Siłą Woli

środa, 5 marca 2014

Chrust czyli faworki

Ostatki za nami, dzisiaj Popielec. Pomazana popiołami zaczynam postne gotowanie.
Wczoraj zajadaliśmy się chrustem, dzisiaj go dokańczamy. Taka nasza domowa tradycja.
Od kiedy pamiętam, chrust czyli faworki kojarzył mi się właśnie z Ostatkami. Pączki jadało się w Tłusty Czwartek. Ale kiedy sama zaczęłam gotować i piec, szybko zorientowałam się, że powszechna opinia jakoby faworki były trudne i pracochłonne nijak nie zgadzało się z moim nowo zdobywanym doświadczeniem. Ciasto zagniata się błyskawicznie, wszystko co do niego potrzebne zazwyczaj mamy w domu, smażą się szybko tylko trzeba przy nich stać, bo przypalić łatwo. Także faworki robię często, bo naprawdę zachodu niewiele.
Przepis którego trzymam się od lat pochodzi z mojej pierwszej książki kucharskiej, przywiozionej mi lata temu przez mamę. Pamiętacie ją jeszcze? W wielu polskich domach była.  Kuchnia Polska wydana przez Państwowe Wydawnictwo Ekonomiczne w 1987 roku. Moja cała poplamiona, doświadczona kuchnią na niejednej kartce.



20 dkg. mąki pszennej
3 żółtka
odrobina soli
3 do 4 łyżek gęstej, kwaśnej śmietany (sour cream)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżka spirytusu (jeśli nie mam, nie dodaję)
tłuszcz do smażenia - od lat smażę na oleju kukurydzianym

Wszystkie składniki ciasta połączyć i zagnieść. Ciasto powinno być elastyczne, mieć konsystencję ciasta na kluski. Odkrajamy małą jego część i wałkujemy dosyć cienko. Trzeba odrobinę podsypywać mąką, ale starajcie się nie za dużo bo mąka będzie się przypalała w czasie smażenia. Kiedy placek już rozwałkowany, kroimy radełkiem długie paski, każdy pasek przekrajamy w środku wzdłuż i przewijamy. Posłużę się tutaj ilustracją z książki:



Smażymy w sporej ilości oleju, najlepiej w płaskim i szerokim garnku, z obydwu stron na jasno złoty kolor. Tutaj trzeba uważać, bo naprawdę łatwo je przypalić. Usmażony chrust odsączmy na ręczniku papierowym, kiedy wystygnie posypujemy delikatnie cukrem pudrem.



Smacznego !

Rublowka

Wpadła mi ta książka w ręce dwa tygodnie temu, a że akurat chora byłam, i to tak na serio, z przymusowym leżeniem i wypacaniem, przeczytałam w jeden dzień.
Mowa o "Rublowce" Walerija Paniuszkin.
Zachęciła mnie do natychmiastowego przeczytania zapamiętana opowieść K, który kilka lat temu na Rublowce był...ale o tym za chwilę.
Rublowka to podmiejska dzielnica Moskwy, położona wzdłuż drogi idącej na zachod od miasta. To dzielnica najzamożniejszych i najbardziej wpływowych. Taka była od zawsze, jeszcze za czasów carskich. O ile kiedyś były tam dacze czy letnie domki, teraz Rublowka stała się sypialnią tych, którzy w rosyjskim świecie mają najwięcej do powiedzenia. Rublowka to dzielnica pieniędzy, przepychu, wpływów i strachu.
Wielkie mury oddzielają poszczególne rezydencje, uzbrojeni strażnicy strzegą bezpieczeństwa i prywatności swoich państwa. Paniuszkin fajnie wprowadza nas w to jak tak naprawdę wygląda codzienna podróż Rublowską drogą , kto czym jeździ i dlaczego, kiedy po tej drodze tak naprawdę można podróżować, jak wyglądają poszczególne poddzielnice Rublowki, jakie domy budują możnowładcy, jakie obowiązują ich zasady życia i współegzystencji. Szybko jednak przechodzi do opisu gry, w jaką wg. niego trzeba się zaangażować aby po pierwsze móc sobie na Rublowce dom wystawić,a po drugie aby się wśród rekinów utrzymać. Sporo tam fantazji, na zasadzie że chyba tak było/ jest, a może to wcale nie fantazja? Nie wiem, nie przeszkadzało mi to, książkę odebrałam jako kolejną ciekawostkę o tym jak to jest w jeszcze jednym, nie dostępnym dla mnie świecie. Ale co ciekawe - wiele z tego co przeczytałam potwierdziło wcześniejszą opowieść K. No właśnie. K został kilka lat temu, w czasie pobytu w Moskwie w połowie stycznia, zaproszony na Sylwestra do domu kogoś postawionego wysoko w Rosyjskiej Akademii Nauk. Nie pamiętam, czy to był sam jej szef czy jego zastępca, ale pan miał dom na Rublowce właśnie i tam wieczorną porą, udało się całe towarzystwo. Droga wśród lasu, ale wszędzie pełno, jak to K określił, murów. Miał wrażenie, że nie tylko domy otoczone są murami, ale i poszczególne poddzielnice. Mury w murach. Na ulicach i przy wjazdach do rezydencji pełno straży. Sam dom w którym odbywał się Sylwester był domem starym, wielkim, położonym na bardzo dużej, zalesionej, pagurkowatej działce. W domu mnóstwo książek i obrazów. Panowie po kolacji udali się do biblioteki na cygara i mocniejsze trunki. Właściciel z lekkością i nonszalancją pokazywał K co cenniejsze obrazy ze swojej kolekcji, co cenniejsze książki. W "Rublowce" też jest taki opis, żywcem jakby wyjęty z tego co pamięta K. Przed północą poszli lasem w dół, w stronę łaźni/sauny którą gospodarz wybudował na terenie swojej posesji. Tak witali Nowy Rok, popijając szampana który chłodził się bezpośrednio w śniegu. Nie była to duża impreza, może 10 -15 osób. Przyjechali z Moskwy na kolację w okolicach godziny osiemnastej, odjechali o drugiej nad ranem. W tym czasie kierowca cierpliwie czekał na bawiących się w samochodzie. O ile K się dobrze zorientował, wyniesiono kierowcy bliny z kawiorem, aby się co nieco posilił. Nie narzekał - pewnie nieźle zarabiał.

Rublowka zupełnie niespodziewanie wciągnęła mnie znowu w rosyjskie klimaty. Czytałam na czytniku, ale oryginalna okładka wygląda tak:


Polecam !