wtorek, 26 sierpnia 2014

Ogórki kiszone

Wypróbowałam już wiele przepisów, ten smakuje nam najbardziej.

* łyżka stołowa soli gruboziarnistej na 500 ml gorącej, przegotowanej wody
* pieprz ziarnisty
* czosnek
* suszony koper, najlepsze są łodygi

Zaczynam od przygotowania solanki, ponieważ trochę czasu zajmie aby schłodziła się do temperatury pokojowej. Do osolonej, gorącej wody dodaję kilka ziaren pieprzu, kilka dzwonków czosnku i trochę pokruszonego , suchego kopru. Ogórki myję w ciepłej wodzie, słoiki wyparzam ( w zmywarce). Ogórki układamy ciasno, jak najciaśniej, w słoikach, dodajemy koper, czosnek i pieprz (na 500 ml słoik daję zazwyczaj 2-3 ząbki czosnku, ok 5-7 ziaren pieprzu). Zalewamy solanką kiedy osiągnie temperaturę pomieszczenia, nigdy nie ciepłą. Odstawiamy do chłodnego, ciemnego pomieszczenia. Małosolne, w zależności od temperatury w naszym pomieszczeniu, gotowe są po ok. 5 dniach, jeśli lubię ich smak słoik ląduje w lodówce aby maksymalnie spowolnić proces kiszenia.






środa, 16 lipca 2014

Sałatka ziemniaczana z maślanką

Sałatki ziemniaczane nigdy nie należały do moich ulubionych. Zazwyczaj suto doprawiane majonezem odbijały się kilka godzin później takim dziwnym ciężarem w okolicach żołądka. Niektóre z nich też kwaśne straszliwie. I przypadkowo, kilka tygodni temu, wpadłam na przepis sałatki ziemniaczanej z sosem na bazie maślanki. Rewelacyjna! Zakwaszona delikatnie sokiem z cytryny, jedynie trzy składniki, wymarzona na gorące dni. Spróbujcie !

1 kg drobnych, młodych ziemniaków
około 1/2 kg (może być mniej) malutkich czerwonych pomidorków
mozarella - albo małe kuleczki albo pokrojona w kostkę - mniej więcej połowa tego ile pomidorków
1/4 szklanki oliwy z oliwek
1//4 szklanki maślanki
łyżka miodu
sok z jednej małej cytryny (2-3 łyżki)
garść liści bazylii
sól i pieprz, do smaku :)

Ziemniaki, jak najdrobniejsze, myjemy dokładnie i kroimy na ćwiartki lub ósemki. Nie obieramy !
Gotujemy do miękkości ( ale tak aby sie nie rozpadały) w dobrze osolonej wodzie. Schładzamy do co najmniej temperatury pokojowej (to bardzo ważne, jeśli ziemniaki są ciągle ciepłe mozarella zacznie się nam topić ). Przygotowujemy sos z oliwy, maślanki, soku z cytryny, miodu , soli i pieprzu. Mieszamy z ziemniakami. Dodajemy mozarellę i przekrojone na pół pomidorki i bazylię (pokrojoną). I do lodówki na co najmniej godzinę, najlepiej dwie. Wyjąć jakieś 30 minut przed podaniem. Naprawdę pycha !



poniedziałek, 7 lipca 2014

Uzależniająca frittata z kozim serem




Odkryłam ten przepis kilka dni temu u Chillibite i już kilkakrotnie wykonałam. Rewela. Smakuje każdemu.
Fantastyczny na wykorzystanie resztek pałętających się po lodówce: a to kilka pomidorków, a to resztki papryk, cuknia, więdnąca już cebulka, szczypiorek szalejący na grządce,  itd. Konieczne dla podtrzymania specyficznego smaku są jedynie jajka, bazylia, no i tytułowy kozi ser czy też twaróg.
Wiem, że są tacy, którzy koziego sera nie tkną. No i nie wiem jak Was przekonać...może to smak wyuczony, wyrobiony...nie wiem. Wiele lat temu też mi nie podchodził, dzisiaj jest fantastyczną, wytrawną opcją.
I jeszcze o frittata. Niby co to takiego?  Jak zwał tak zwał, możemy mówić "omlet", chociaż tutaj niczego "na plecy" nie przewracamy a zapiekamy górę w piekarniku lub na grillu.

Niezbędna do wykonania tego dania jest solidna, żeliwna patelnia.


                                 (frittata tuż przed wstawieniem do piekarnika, góra jest jeszcze płynna)

* 1-2 szalotki lub połowa niewielkiej cebuli
* mały kawałek papryki, kolor bez znaczenia (niekoniecznie)
* kilka malutkich pomidorków przekrojonych na pół lub jeden duży, potraktowany w kostkę (niekoniecznie)
* bazylia, mała garstka listków
* ser kozi (spora garść albo więcej)
* płatki ostrego chilli , sól i pieprz  - najlepsze świeżo mielone, wszystko do smaku
* jajka - ile to już zależy od wielkości patelni i wielkości jajka, ale mniej więcej od 3 do 6 :)
* oliwa z oliwek lub masło , do smażenia.

Na niewielkiej ilości oliwy lub masła szklimy szalotki lub cebulę, dodajemy pokrojone drobno warzywa: papryki, pomidorki, cukinię. W osobnej miseczce przygotowujemy jajka z rozdrobnionym twarożkiem, przyprawami, drobno pociętą bazylią, szczypiorkiem, i czym tam jeszcze dysponujemy. Mieszamy, rozbijamy dokładnie, wlewamy na patelnię z warzywami. Przysmażamy powoli, aż spód i środek będą ścięte. Na lekko jeszcze miękki wierzch potrawy układamy niewielkie kawałki koziego sera (tak, raz jeszcze), kilka listków bazylii, kilka pomidorków. Patelnię następnie wsadzamy do rozgrzanego piekarnika (200 F lub 100 C) lub ustawiamy na rozgrzanym grillu i czekamy aż góra się zetnie. Zajmie to zaledwie kilka minut. Serwujemy gorące lub ciepłe - kozi ser traci dużo kiedy jest zimny.



Smacznego !

wtorek, 1 lipca 2014

Wszystkie, z grubsza, jesteśmy jak Wenus

"Z Grubsza Wenus" Anny Fryczkowskiej przeczytałam w kilka godzin. Zaczęłam po lunchu, skończyłam po obiedzie, w międzyczasie kradnąc trochę czasu na pięciokilometrowy spacer. Musiałam, wszak to książka, której akcja dzieje się na wczasach odchudzających i bohaterki codziennie zmagają się z marszobiegami. One brzegiem morza, ja w cieniu gór . Lektura na czasie, bo znowu mi przybyło :)
Fryczkowska pisząc o odchudzaniu, tematyce nierozerwalnej z kobiecością, porusza mnóstwo innych, jakże kobiecych problemów. Szeroko rozumiananej samoakceptacji, nie tylko akceptcji własnego ciała. Trudnym związkom matka - córka. Śmierci. Romansowaniu. To jej najnowsza książka a jednocześnie debiut literacki sprzed lat. Polecam. Sama wybrałabym się na takie wczasy jesienną porą , tylko te opisy zimnych sałatek na śniadanie działają troszkę odstręczająco ;)



sobota, 7 czerwca 2014

Kłamczucha Małgorzaty Musierowicz...inaczej

Już miałam chwytać za którąś z pozycji Jeżycjady, tak dla poprawienia nastroju, kiedy nagle przypomniało mi się, że przecież na podstawie drugiego tomu zrobiono lata temu film, i filmu tego nigdy nie obejrzałam.
Szybkie grzebanie po sieci i JEST !
To nie arcydzieło, ale przecież nie o to chodzi. Obejrzałam z przyjemnością. Szkoda, że niczego więcej nie nakręcono :(
Tutaj jedna ze scen.


wtorek, 3 czerwca 2014

Powiedzcie mi proszę jak smakuje jesiotr...

Bo chyba nigdy nie jadłam, a czytam właśnie że w czasie dzisiejszej uroczystej kolacji na Zamku Królewskim w Warszawie, zorganizowanej z okazji 25 lecia wolności, jesiotra serwowano pod trzema postaciami. Musi być zatem smaczny, a może nawet wykwintny.
Oto jadłospis dzisiejszej kolacji, ściągnięty ze strony Wyborczej :

* płatki wędzonego jesiotra/ kremowy mus z jesiotra / ikra z jesiotra - wszystko podane z chrusem z razowego chleba na miodzie

* lekki mus z białych szparagów z wiórkami sera korycińsiego, płatkami bratków i tłoczonym na zimno olejem rzepakowym z góry św. Wawrzyńca

*szynka jagnięca pieczona z trawą żubrową, z czerwoną kapustą krótko duszoną z żurawinami

*mus chałwowy z domowymi sezamkami i nitkami karmelu, obsypany świeżymi truskawkami i listkami werbeny.

Podaba mi się ten jadłospis. Jest lokalny i sezonowy, brzmi lekko i patriotycznie. Mniemam, że popijano to wszystko trójniakiem ;) Szkoda tylko, że jedyne co z tej listy jestem sobie w stanie przyrządzić po zakupach w lokalnym sklepie, to czerwona kapusta z żurawinami. A naprawdę jestem ciekawa jak smakuje jesiotr !



niedziela, 25 maja 2014

Syndrom Czarnej Stopy

Latem mam zawsze czarne stopy.
 Oprócz tych mrówek pod prysznicem, o których wspominałam tutaj, to również te moje czarne stopy są równoznaczne z tym, że wreszcie ciepło i letnio. Kilka dni temu leżałam sobie bardzo  późnym wieczorem na brzuchu, już w sypialni,  coś tam podczytywałam zamaszyście machając nogami. Wchodzi K i od drzwi już kręci z głową z dezaprobatą -  "Ty chyba nie zamierzasz z TAKIMI stopami kłaść się do łóżka???"  - a co , brzydkie? ;) - "czarne kochanie, czarne - co ty na bosaka po podwórzu latasz???".
Ano tak, tak właśnie robię. Kapci nienawidzę, używam jedynie w najbardziej mroźne dni zimy, zawsze po domu zasuwam w skarpetach, a jak już się cieplej zrobi, to nawet i skarpety idą w kąt. A jak się robi naprawdę ciepło, to i poza domem na bosaka latam, a to do skrzynki, a to śmieci wyrzucić, a to psa wystawić, a to pomidory podlać. Rozumiecie, nie? I pomimo iż podłogi w domu myte regularnie (hę, w miarę) to te stopy jakoś tak samoistnie się brudzą i oczyścić łatwo (przez pocieranie o czystą podłogę) się nie dają.
No i potem te okrzyki w sypialni. Że mam natychmiast pod prysznic, kopytka szorować :) No to mamy lato, panie sierżancie !
Dodam jeszcze tylko, że samotność długoweekendowa wpływa dobrze na czytelnictwo. Przewracam się z brzucha na plecy, zmieniam pokoje, popijam kawę i chardonnay czytając dwie książki na raz , w przerwach oglądając Midsomer Murders. A jak mi się już to wszystko znudzi, biegam po trawie. Na bosaka ;)


sobota, 24 maja 2014

Sasza Hady - Trup z Nottingham

Zazwyczaj mam problem kiedy polscy pisarze udają zagranicznych, tzn. kiedy zarówno bohaterowie jak i miejsce akcji z Polską nie mają nic wspólnego. Taka chimeryczna jestem . Powodów brak.
U Saszy Hady nie razi mnie to wcale, wręcz przeciwnie, niejako przyciąga. Trup z Nottingham, jej druga książka z cyklu o detektywie Bendelin, napisana jest tak, jakby wyszła spod pióra flegmatycznego brytyjczyka. Akcja dzieje się w tytułowym mieście, w agencji wydawniczej. Jest trup, potem drugi, potem jeszcze jeden, są sceny przyprawiające o przyspieszone bicie serca, ale całość opowiadania snuje się nieśpiesznie, niejako mgliście, flegmatycznie właśnie. Napięcie może siegać zenitu, ale kiedy przychodzi five o'clock to i tak mamy wstrzymanie akcji , herbatkę, czas na relaks i złapanie oddechu. I nie odbierzcie mnie źle - to wcale nie czyni książki mniej interesującą, wręcz przeciwnie, nadaje jej pewnej autentyczności, sprowadza nas na ziemię, przypomina gdzie jesteśmy. Trupa czyta się lekko, przywołuje on w pamięci stare, dobre opowiadania Agaty Christie. Nie znam życiorysu Saszy Hady (aka Aleksandra Motyka), nie wiem czy część swojego życia spędziła na Wyspach, ale klimat miejsca i ludzi oddaje bardzo , bardzo dobrze.
Polecam do letniego czytania. Nic tak nie relaksuje jak dobry kryminał.



wtorek, 13 maja 2014

Sałatka 30 sekundowa

Potrzeba matką wynalazku, to prawda. Zmęczona nieustannym myciem, ciachaniem i ogólnym dbaniem o to, żeby lodówka pełna była warzyw wszelakich do tego ciachania właśnie, wykonałam kilka dni temu typową sałatkę leniwca. Tak mi posmakowała, że już od kilku dni zajadam się nią kiedy przychodzi mi ochota na małe conieco, a ponieważ robi się ją w sekundy, nawet szybciej niż kanapkę, jem ją niemal na okrągło. Tajemnica szybkości wykonania tego dania polega na tym, że wszystkie (raptem trzy) składniki mam cały czas gotowe pod ręką :)

1. Mix organicznych, młodych, mytych już sałat.
2. Ser Feta
3. Kapary

Voila, oto i sałatka 30 sekundowa !


Do miseczki sałaty dodaję niewielką ilość pokruszonej fety, z 10 kaparów, całość skrapiam odrobiną oliwy z oliwek i gotowe ! Feta jest słona, także soli nie używam, kapary  kwaskowe, także zastępują tutaj ocet balsamiczny czy sok z cytryny, oliwa wspaniale łączy wszystkie składniki. Naprawdę pyszne!

Jeśli macie przepisy na równie proste i super szybkie do wykonania sałatki, dzielcie się proszę...

niedziela, 11 maja 2014

Blue Jasmine

Lubię Woody Allena. Blue Jasmine konwencją przypomina większość jego filmów. Przerysowany, przegadany, świetny na teatralne deski. To film chyba raczej dla kobiet, zresztą nie wiem, bo oglądałam go sama, także ewentualnych zachwytów czy pojękiwań od osobników płci przeciwnej zabrakło. Chociaż ciekawe co by powiedział K, bo on Allena też bardzo lubi.


Nie będę opowiadała fabuły, zobaczcie kawałek a będziecie wiedzieć o czym to.

Piszę po to, żeby powiedzieć iż kreacja stworzona przez Cate Blanchett naprawdę rewelacyjna, naprawdę oskarowa. Moim ulubionym filmem z Cate pozostaje Aviator, ale tam przecież też wygrała sobie Oskara !
Polecam...

środa, 12 marca 2014

Uzależnienie

Pisałam już kiedyś o tym, że kiedy wciąga mnie serial to wciąga do końca, na potęgę, bez znieczulenia.
Wszystko idzie wtedy na tylną fajerkę, zapominam o Bożym świecie, funkcjonuję tylko na aby aby, każdą wolną chwilę dnia i nocy oglądam...

Kilka tygodni temu zmógł mnie wirus jakiś. Zmógł na tyle, że nie wyłaziłam z łóżka przez kilka dni, mąż mi do sypialni herbaty i rozgrzewające zupki przynosił, głowa bolała od temperatury, czytanie jakoś nie szło, zaczęłam oglądać Forbrydelsen. I wciągło mnie ;)


 Na przełomie kilku dni obejrzałam wszystkie trzy sezony.
I tak zakochałam się w filmie duńskim. Stany mają już swoją podróbkę w postaci The Killing, ale to nie to samo. Forbrydelsen ma jakąś taką autentyczność, zwykłość, codzienność. Lepszy po prostu jest !

Po Forbrydelsen przyszedł czas na Borgen. Tutaj już nie było łatwo, bom ozdrowiała ( a niech to gęś), także z polegiwania na szezlongu nici, od razu by mnie przyuważono. Także oglądałam nocami, kiedy cały dom już dawno ululany Sama siebie oszukiwałam, że tylko jeden odcinek (pond 50 minut każdy), że już za chwileczkę idę spać...by tuż przed świtem przyłożyć głowę do poduszki i po krótkiej chwili powstać do pionu i toczyć walkę z kolejnym dniem...aby do wieczora, do następnych kilku odcinków...Sezon pierwszy już za mną !



A w tak zwanym międzyczasie, niby od niechcenia, rzuciłam okiem na Les Revenants, bo amerykanie już podróbkę wypuszczają, czyli oryginał musi być dobry. I właśnie tak  upłynął mi ostatni weekend :)




czwartek, 6 marca 2014

Pokocham Ją Siłą Woli

Czyżbym wracała do Stachury? Ile to już lat...

Znalezione dzisiaj. Piękne.
Posłuchajcie. Przytulcie.Weźcie za ręce. Się.

Pokocham Ją Siłą Woli

środa, 5 marca 2014

Chrust czyli faworki

Ostatki za nami, dzisiaj Popielec. Pomazana popiołami zaczynam postne gotowanie.
Wczoraj zajadaliśmy się chrustem, dzisiaj go dokańczamy. Taka nasza domowa tradycja.
Od kiedy pamiętam, chrust czyli faworki kojarzył mi się właśnie z Ostatkami. Pączki jadało się w Tłusty Czwartek. Ale kiedy sama zaczęłam gotować i piec, szybko zorientowałam się, że powszechna opinia jakoby faworki były trudne i pracochłonne nijak nie zgadzało się z moim nowo zdobywanym doświadczeniem. Ciasto zagniata się błyskawicznie, wszystko co do niego potrzebne zazwyczaj mamy w domu, smażą się szybko tylko trzeba przy nich stać, bo przypalić łatwo. Także faworki robię często, bo naprawdę zachodu niewiele.
Przepis którego trzymam się od lat pochodzi z mojej pierwszej książki kucharskiej, przywiozionej mi lata temu przez mamę. Pamiętacie ją jeszcze? W wielu polskich domach była.  Kuchnia Polska wydana przez Państwowe Wydawnictwo Ekonomiczne w 1987 roku. Moja cała poplamiona, doświadczona kuchnią na niejednej kartce.



20 dkg. mąki pszennej
3 żółtka
odrobina soli
3 do 4 łyżek gęstej, kwaśnej śmietany (sour cream)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżka spirytusu (jeśli nie mam, nie dodaję)
tłuszcz do smażenia - od lat smażę na oleju kukurydzianym

Wszystkie składniki ciasta połączyć i zagnieść. Ciasto powinno być elastyczne, mieć konsystencję ciasta na kluski. Odkrajamy małą jego część i wałkujemy dosyć cienko. Trzeba odrobinę podsypywać mąką, ale starajcie się nie za dużo bo mąka będzie się przypalała w czasie smażenia. Kiedy placek już rozwałkowany, kroimy radełkiem długie paski, każdy pasek przekrajamy w środku wzdłuż i przewijamy. Posłużę się tutaj ilustracją z książki:



Smażymy w sporej ilości oleju, najlepiej w płaskim i szerokim garnku, z obydwu stron na jasno złoty kolor. Tutaj trzeba uważać, bo naprawdę łatwo je przypalić. Usmażony chrust odsączmy na ręczniku papierowym, kiedy wystygnie posypujemy delikatnie cukrem pudrem.



Smacznego !

Rublowka

Wpadła mi ta książka w ręce dwa tygodnie temu, a że akurat chora byłam, i to tak na serio, z przymusowym leżeniem i wypacaniem, przeczytałam w jeden dzień.
Mowa o "Rublowce" Walerija Paniuszkin.
Zachęciła mnie do natychmiastowego przeczytania zapamiętana opowieść K, który kilka lat temu na Rublowce był...ale o tym za chwilę.
Rublowka to podmiejska dzielnica Moskwy, położona wzdłuż drogi idącej na zachod od miasta. To dzielnica najzamożniejszych i najbardziej wpływowych. Taka była od zawsze, jeszcze za czasów carskich. O ile kiedyś były tam dacze czy letnie domki, teraz Rublowka stała się sypialnią tych, którzy w rosyjskim świecie mają najwięcej do powiedzenia. Rublowka to dzielnica pieniędzy, przepychu, wpływów i strachu.
Wielkie mury oddzielają poszczególne rezydencje, uzbrojeni strażnicy strzegą bezpieczeństwa i prywatności swoich państwa. Paniuszkin fajnie wprowadza nas w to jak tak naprawdę wygląda codzienna podróż Rublowską drogą , kto czym jeździ i dlaczego, kiedy po tej drodze tak naprawdę można podróżować, jak wyglądają poszczególne poddzielnice Rublowki, jakie domy budują możnowładcy, jakie obowiązują ich zasady życia i współegzystencji. Szybko jednak przechodzi do opisu gry, w jaką wg. niego trzeba się zaangażować aby po pierwsze móc sobie na Rublowce dom wystawić,a po drugie aby się wśród rekinów utrzymać. Sporo tam fantazji, na zasadzie że chyba tak było/ jest, a może to wcale nie fantazja? Nie wiem, nie przeszkadzało mi to, książkę odebrałam jako kolejną ciekawostkę o tym jak to jest w jeszcze jednym, nie dostępnym dla mnie świecie. Ale co ciekawe - wiele z tego co przeczytałam potwierdziło wcześniejszą opowieść K. No właśnie. K został kilka lat temu, w czasie pobytu w Moskwie w połowie stycznia, zaproszony na Sylwestra do domu kogoś postawionego wysoko w Rosyjskiej Akademii Nauk. Nie pamiętam, czy to był sam jej szef czy jego zastępca, ale pan miał dom na Rublowce właśnie i tam wieczorną porą, udało się całe towarzystwo. Droga wśród lasu, ale wszędzie pełno, jak to K określił, murów. Miał wrażenie, że nie tylko domy otoczone są murami, ale i poszczególne poddzielnice. Mury w murach. Na ulicach i przy wjazdach do rezydencji pełno straży. Sam dom w którym odbywał się Sylwester był domem starym, wielkim, położonym na bardzo dużej, zalesionej, pagurkowatej działce. W domu mnóstwo książek i obrazów. Panowie po kolacji udali się do biblioteki na cygara i mocniejsze trunki. Właściciel z lekkością i nonszalancją pokazywał K co cenniejsze obrazy ze swojej kolekcji, co cenniejsze książki. W "Rublowce" też jest taki opis, żywcem jakby wyjęty z tego co pamięta K. Przed północą poszli lasem w dół, w stronę łaźni/sauny którą gospodarz wybudował na terenie swojej posesji. Tak witali Nowy Rok, popijając szampana który chłodził się bezpośrednio w śniegu. Nie była to duża impreza, może 10 -15 osób. Przyjechali z Moskwy na kolację w okolicach godziny osiemnastej, odjechali o drugiej nad ranem. W tym czasie kierowca cierpliwie czekał na bawiących się w samochodzie. O ile K się dobrze zorientował, wyniesiono kierowcy bliny z kawiorem, aby się co nieco posilił. Nie narzekał - pewnie nieźle zarabiał.

Rublowka zupełnie niespodziewanie wciągnęła mnie znowu w rosyjskie klimaty. Czytałam na czytniku, ale oryginalna okładka wygląda tak:


Polecam !

wtorek, 18 lutego 2014

Ojejku, ale tu zarosło!

Zarządzam wielkie wietrzenie, odkurzanie, usuwanie pajęczyn...

Jestem, żyję ! Piszę to dlatego, że mi jedna znajoma niedwuznacznie dała do zrozumienia, że mój ostatni post o cmentarzu....a potem już nic :)
Może trochę serca brakuje do bloga, może trochę życie mnie przerosło.

Oglądam olimpiadę, którą nam tutaj w Stanach stacja NBC niezwykle w oglądaniu utrudnia. Pomijam już to, że wszystko dopiero wieczorem, i to w telegraficznym skrócie. Można oglądać on demand, online, ale wtedy to trzeba by na dwa tygodnie urlop wziąść. Wieczorami dostajemy tzw. highlights. I to dyscyplin w których Amerykanie są faworytami. Klasycznego biegu w którym wygrała Justyna Kowalczyk nie było, nie istnial w tutejszej świadomości. Wiem, wiem, mieszkam tutaj tak długo, że powinnam się przyzwyczaić do tej dumy narodowej...Najgorsze są jednak reklamy - jeden zjazd bobslei- reklama - jeden taniec na lodzie-reklama- ocena tańca - reklama- następny taniec. Włosy idzie sobie z głowy wyrwać. I to wszystko na płatnym kanale, czyli sprowadza się do tego, że płacę za oglądanie reklam!

Ratuję się Netflixem, za jedyne $8.99 na miesiąc. Ostatnio wsiąkłam w The Borgias. Uwielbiam Jeremy Irons od zawsze (tzn. od Misji), filmy kostiumowe zresztą też. Oczy mi się otwierają szeroko patrząc na kociół mój sprzed sześciu wieków, czytam o celibacie w kościele, o historii papieży i ich potomstwa, o kupowaniu wszystkiego bez względu na cenę. I cieszę się, ja niepoprawna romantyczka, że jednak żyję w dwudziestym pierwszym wieku.