niedziela, 24 lutego 2013

Ale kino, czyli filmy które ostatnio widziałam (1)

Ekipa - serial polski z  2007 w reżyserii Agnieszki Holland i jej córki, Kasi Adamik.
Dramat polityczny, przedstawia fikcyjny rząd i jego problemy na przełomie kilku miesięcy.
Obydwoje z K bardzo się w ten film wciągnęliśmy i ciężko było się rozstać :( Prowadzenie kamery dziwne, trzeba było się przyzwyczaić. Kreakcje bardzo wiarygodne. Fantastyczny Krzysztof Stroiński.
Serial nie za bardzo przypadł do gustu widowni Polsatu i skończył się na pierwszym sezonie. Pewnie był za trudny ;) Szkoda...dla mnie to najlepszy polski serial od czasu Ekstradycji...

39 i pół - juz o nim wspominałam, taki uwspółcześniony Czterdziestolatek z Tomaszem Karolakiem w roli czterdziestolatka. Trzy sezony, z których trzeci uważam za absolutnie najlepszy. Nie wymagający pracy mózgu, przyjemny tasiemiec.  Ludzie niby w moim przybliżonym wieku, także ich problemy były mi bliskie.

Downton Abbey - sezon 3 - obejrzany jeszcze przed premierą amerykańską dzięki uprzejmości kolegi. Fanom tego serialu nie muszę nic zachwalać - rewelacyjny film historyczno - kostiumowy, a losy bohaterów poplątane tak jak w operze mydlanej, tylko ładniej :). W pierwszych odcinkach tego sezonu Maggie Smith przyszło się zmierzyć z Shirley MacLaine, co oczywiście zaowocowało wieloma, wieloma cackami...
Z niecierpliwością czekam na następne sezony...

House of cards - dziewiczy serial Netflixu, o kongresmenie amerykańskim i ukrytych działaniach wszyngtońskiego rządu. Wciąga, obydwoje bardzo lubimy Kevina Spacey. Nie mam pojęcia czy ten film można zobaczyć gdziekolwiek poza USA.

Monarch of the Glen - w sposób absolutnie fantastyczny przedstawiona Szkocja. Czy ktoś ze Szkocji mnie może czyta? Chcę tam jechać na wakacje! Pierwsze sezony ciekawsze, później robi się już mydlanie...

Życie na gorąco - pamiętacia dziennikarza Maja? Polski serial kryminalny z końca lat 70-tych, w których to nasz dzielny dziennikarz przemieszcza się po krajach Europy (i nie tylko) rozwiązując zagadki. Zrobiony w stylu ówczesnych filmów amarykańskich, trochę trąci nutka ale fajnie było sobie powspominać.

Rodzinka .pl - współczesny serial o małżeństwie z trójką chłopaków. Odkryła go Młodsza w czasie kolejnego pobytu w Polsce. Muszę przyznać, ze jeden lub dwa odcinki obejrzane na chybcika nie wciągnęły mnie. Dopiero kiedy Młodsza za własną kasę zakupiła pierwszy sezon, przywiozła do domu i któregoś wieczora zasiedliśmy rodzinnie przed spłaszczonym, chwyciłam bakcyla. K zresztą też. Prawdziwość niektórych skeczy, sytuacji jest wprost rozbrajająca. Teściowa oglądając go łapała się za głowę z komentarzem "Boże, jak oni te dzieci teraz chowają" ;) No niestety, my też tak chowamy. sezon trzeci przyleci za tydzień :)

Dzisiaj oskarowy wieczór, zamierzacie oglądać?


******************************************
Ćwiczę dzielnie, mięśnie już nie bolą, pajacyki wyższe jak gdyby się zrobiły. Wczoraj odpuściłam - trzy razy musiałam odśnieżać, wieczorem nie wiedziałam jak się nazywam :) Śnieżyca straszliwa, ale dzisiaj już tak ślicznie:


środa, 13 lutego 2013

No to pościmy...

Na ten post, zamiast zabraniać sobie czegoś czy też się ograniczać - postanowiłam sobie narzucić :)
Codzienne ćwiczenie.
Zobaczymy jak dam radę ;)

Mam 40 dni na rozruszanie się, znalezienie się w lepszej kondycji. Tyle wokół urazów, bólu, niesprawności. O, cierpiąca na ból kręgosłupa, powiedziała mi niedawno że czas na ćwiczenia znalazła dopiero wtedy, kiedy zaczęło boleć. Nie chcę być w tych butach :)

Zimno i ślisko, także ruszać się muszę w domu. Znalazłam na youtube fajny zestaw dla "początkujących" :



Nie będę Was zanudzać moimi postępami /porażkami, ale w celach motywacyjnych obiecuję sobie na zakończenie każdej notatki na tym blogu zdawać jednozdaniowe sprawozdanie :)

Dzisiejsze 20 minut zrobione, już czekam na te bóle mięsni...
A teraz do kościoła po krzyżyk z popiołu na czole.

wtorek, 12 lutego 2013

Ostatki

Faworki to dla mnie nic trudnego, smażę je często bo dzieciaki uwielbiają.
Tym razem zrobiłam wedle przepisu ze znanego bloga kulinarnego, no i wyszły - bo ja już wiem jak faworków nie spieprzyć, ale zdecydowanie powracam następnym razem do przepisu ze starej "Kuchni Polskiej" :)
Pączki to inna sprawa. Smaczne są, ale z wyglądu...czegoś im brakuje ;)
W przyszłym tygodniu spróbuję raz jeszcze.
Ale triumf i tak odniosłam - zarówno Młodsza jak i Starszy zdjęcia na twarzoksiązce z opisami zachwytu zamieścili. Od jutra post - czyli czas kiedy wszyscy katolicy przechodzą na dietę :)


Domowa pizza z sosem czosnkowym


Nie ma to jak domowa pizza ! Ten przepis znalazłam w czasopiśmie Bon Appetit i od tego czasu tylko tak robię ciasto. Nie wymaga praktycznie wyrabiania, wymaga natomiast długiego okresu rośnięcia/dojrzewania, dlatego ciasto to najlepiej jest zrobić wieczorem w celu upieczenia pizzy następnego dnia.  Wychodzi smaczne, cienkie, piecze się wyśmienicie! Porcja jest spora, na 6-8 średniej wielkości placków. Poporcjowane już ciasto mrożę w plastikowych torebkach. Kiedy chcemy zrobić pizzę z zamrożonego ciasta wystarczy wyjąć je z zamrażalnika na dwie godziny wcześniej - godzinę pizza rozmarza a następną godzinę "podrasta"

Ciasto

1 kg mąki pszennej (7 i pół szklanki)
4 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki suchych drożdży
3 szklanki wody

Mąkę, sól i drożdże mieszamy w dużej misce, powoli dodajemy wodę - ciągle mieszając, aż powstanie gładkie ciasto (ja mieszam w mikserze). Przekładamy do czystej, dużej miski, przykrywamy szczelnie folią spożywczą i zostawiamy w temperaturze pokojowej na około 18 godzin . Ciasto jest "gotowe" kiedy podwoi swoją objętość  a na jego powierzchni widoczne będą małe pęcherzyki powietrzne.
Wyrośnięte ciasto wykładamy na stolnicę posypaną delikatnie mąką, lekko spłaszczamy i dzielimy na 6-8 kawałków z których formujemy niewielkie kule. Przykrywamy wilgotną ściereczką pozostawiając do podrośnięcia na około 60 minut. Po takim czasie ciasto powinno być gotowe do rozciągnięcia go w placek.
Każdy ma swoją technikę, ja zazwyczaj robię to trzymając ciasto w powietrzu, ale są tacy, którzy wolą pracować na twardej powierzchni.

Sos czosnkowy

Przyznam , że do domowej pizzy podaję jedynie sos czosnkowy. Nie wiem, czy tradycyjny pomidorowy nam się już przejadł/opatrzył, czy też może moje ulubione dodatki do pizzy bardziej podchodzą właśnie pod biały sos ;)

szklanka jogurtu (pełnotłusty, nie grecki)
łyżka majonezu
co najmniej 3 ząbki czosnku, przeciśnięte przez praskę
troszkę suszonego czosnku
troszkę soli
troszkę cukru
troszkę pieprzu
troszkę oregano

Piszę "troszkę" bo to naprawdę zależy od Waszego smaku. Ja używam więcej niż 3 ząbki czosnku, ale u nas w domu wszyscy uwielbiają czosnek :) Suszonego czosnku nie trzeba dodawać, ale według mnie nadaje on temu sosowi głębię, dlatego polecam. Sugeruję też mieszanie sosu ręcznym mikserem  - sprawi to, że będzie bardziej puszysty. Majonezu nie trzeba dodawać, ale według mnie sos bez niego jest "za cienki".
Bardzo ważne jest aby sos przed podaniem "przegryzł' się przez conajmniej godzinę w lodówce.

Ulubione dodatki

szpinak
pieczony kurczak (pierś solę, pieprzę, podlewam lekko oliwą i piekę przez 25-30 minut w piekarniku nagrzanym do 350F/175C)
marynowane karczochy, pokrojone w plasterki
boczek (uprzednio podpieczony)
skarmelizowana cebula
wszelkiego rodzaju sery
pomidory

Tak naprawdę to uwielbiam pizzę tylko z sosem i karmelizowaną cebulą. Mniam :)


BARDZO ważne jest uprzednie rozgrzanie piekarnika do najwyższej możliwej temperatury! Ja rozgrzewam swój przez godzinę! Piekę pizzę albo na specjalnej blaszce z dziurkami, albo na kamieniu do pizzy.
Jeśli na blaszcze, to nie musimy jej rozgrzewać, umieszczamy mniej więcej w środku piekarnika i pieczemy przez 8-10 minut , aż do momentu kiedy ser bąbelkuje.
Jeśli używamy specjalnego kamienia do pizzy, umieszczamy go jak najwyżej w piekarniku, zsuwamy surową pizzę na kamień i pieczemy, a właściwie wysmażamy na "broil", czyli na maksimum włączone ciepło jedynie z góry, krótko - około 5 minut - uważając aby nie spalić sera ;)



Smacznego!
Dzisiaj Ostatki, także lecę smażyć tym razem pączki i faworki :)


poniedziałek, 11 lutego 2013

Ann Patchett - dwie książki

Przez ostatnich kilka tygodni moje myśli, ze względu na pewien projekt, krążą wokół literatury kobiecej. Nie tej stricte dla kobiet, ale tej tworzonej przez kobiety. Zastanawiałam się jaka autorka jest mi najbliższa, do których najchętniej wracam, które bym bez mrugnięcia poleciła. Wybór trudny, jak to zresztą wybory często bywają. Jest wiele piszących kobiet, których książek wyczekuję, po których książki sięgam z radościa, do których książek powracam. Jedne piszą książki, które czytam tzw. jednym tchem, inne takie z jakimi jest mi się łatwo zidentyfikować, jeszcze inne piszą w sposób, który satysfakcjonuje moją intelektualną stronę.
Myśląc tak spędziłam wiele godzin w zaciszu mojej domowej biblioteki, kartkując te ulubione, z pewnym rozdrażnieniem dotykając grzbietów tych, które pokładanych w nich nadziei nie spełniły.
I nagle jest! Niczym światło w tunelu, niczym eureka po wielu godzinach bezmyślnego kręcenia się w kółko.
Jest autorka, która swoimi powieściami zdaje się spełniać te wszystkie moje pokładane w jej twórczości nadzieje.
Ann Patchett.
Pierwszą jej powieścią, jaka trafiła w moje ręce było "Bell Canto". To opowieść o pewnym balu, dyplomacji, muzyce,terrorystach, zakładnikach i o związkach jakie po wspólnym okresie przebywania rodzą się pomiędzy ludźmi znajdującymi się po dwóch przeciwnych stronach barykady. To opowieść o tym, jak relatywnie zmienia się nasze spojrzenie na rzeczywistość w zależności od puntku obserwacji.
Ostatnią powieścią Patchett którą czytałam, to podarowana mi przez męża "The State of Wonder".
Pozornie zupełnie inne otoczenie (chociaż Patchett , z nieznanych mi powodów, ciągnie do Ameryki Południowej), inna sytuacja, inne problemy. Ale znowu wybory, jakich nie spodziewaliśmy się na początku książki, znowu relatywizm sytuacji, znowu tajemnica.

Lubię w powieściach Patchett to,  że trzymają w napięciu snując jednocześnie moralnie intrygujące ale jakże ludzkie rozważania. Książki zmuszające do myślenia i przemyślenia, ale takie które czyta się szybko i z ciekawościa tego co będzie dalej. Powieści dzieją się w światach dla mnie trudno dostępnych, także możliwość podglądania jest dla mnie dodatkowym bonusem.

Obydwie książki otrzymały wiele nagród. W Polsce dostępne pod tytułami "Belcanto" i "Stan zdumienia" (ten ostatni nie oddaje atmosfery oryginalnego tytułu bo "wonder" to jednak coś innego niż "zdumienie") :) Nie wiem jakie są tłumaczenia, także w miarę możliwości zachęcam do przeczytania w oryginale (Patchett jest Amerykanką, pisze po angielsku). Nie zawiedziecie się.



wtorek, 5 lutego 2013

Super soczyste kanapkowe pieczyste

Szperając w czeluściach sieci znalazłam przepis na mięso marynowane w liściach laurowych. Wychodzi niesamowicie soczyste, a pokruszone liście wprowadzają nowy, delikatny, nieznany mi dotąd w mięsie kanapkowym aromat. Przepis, oczywiście pozmieniany pod mój rodzinny smak:

półtora kilograma schabu
sól, suszony/granulowany czosnek
sok z 1/8 dużej cytryny
łyżeczka suszonego majeranku
dwie łyżeczki oliwy z oliwek
dwa duże ząbki czosnku - przez praskę
pieprz świeżo zmielony
około 1 czubatej łyżki rozdrobnionych liści laurowych
jedna łyżeczka chili

Autorka oryginalnego przepisu podkreśla, że bardzo ważnym jest, aby nacierać mięso przyprawami w podanej wyżej kolejności. Także mieszamy sól z suszonym czosnkiem w proporcji 1/1 i nacieramy , potem wcieramy sok z cytryny, następnie majeranek (taki grubszy , nie ten zmielony na pieprz), oliwa, świeży czosnek, następnie wszystko pieprzymy pieprzem prosto z młynka, nacieramy kruszynkami liści laurowych i kończymy masażem w chili.
Tak przygotowane mięso zawijamy bardzo szczelnie (u mnie to znaczy podwójnie) w folię aluminiową i wkładamy do lodówki na nie mniej niż 24 godziny.
Nagrzewamy piekarnik do 190C/350F,  umieszczamy zafoliowane mięso w naczyniu do pieczenia, które następnie wypełniamy w 1/3 wodą (u mnie woda o temperturze pokojowej) i pieczemy (bez pokrywki) przez 1 godzinę.



Oryginalny przepis znajdziecie tutaj.
W robieniu jakiejkolwiek pieczeni ważne jest, aby mięso nie było wcześniej mrożone, bo będzie wtedy o wiele bardziej suche. Co do czasu pieczenia, będzie on zależał od naszego piekarnika i od tego jak bardzo "soczyste" mięso chcemy otrzymać. Ja nawet nie próbowałam piec mięsa przez dłużej niż godzinę bo znam mój piekarnik i wiem, że jedna godzina to "świat i ludzie", ale jeśli porównacie obydwa zdjęcia to zobaczycie wyraźnie, że moje mięso jest bardziej "wilgotne".  Takie lubimy :)

I jeszcze troszkę o tych liściach laurowych. Można je zmielić w młynku do kawy, pamiętając o uprzednim pozbyciu się twardej łodyżki. Ja młynka do kawy nie posiadam, także utłukłam listki w moździerzu. Dało radę.
Gorąco namawiam na pieczenie własnych mięs, na wyraźne tak dla ziół i nie dla konerwantów i polepszaczy smakowych. Jeśli ktoś chce się pokusić o własne peklowanie (zima temu służy), to podstawowy przepis znajdziecie tutaj.
Przypominam też o akcji Zimowa Zupa! Szczegóły tutaj.