piątek, 1 listopada 2013

Wszystkich Świętych w Ameryce

Nie istnieje. Niestety.
Wybrałam się dzisiaj raniutko na najbliższy cmentarz, tak już chyba z przyzwyczajenia.
Zobaczcie jak pusto i smutno...





Tylko wschodzące słońce na pobliskim szczycie i ja...no i jeszcze służby porządkowe zgrabiające liście...


Cały czas (komórka w kieszeni a słuchawki w uszach) słuchałam fantastycznej audycji w radiu RDC prowadzonej przez Teresę Drozdę pt. Strefa Kultury. Jejku, ileż tam cudowności o tych co już odeszli dzisiaj było...

Gdybym tak mogła teleportować się tego wieczoru na warszawskie Bródno czy też Powązki, kupić wianuszek z wilgotnego jeszcze mchu, czarno białe chorągiewki z napisem "Wieczny odpoczynek...", zapchać sobie buzię pańską skórka (ukochana słodycz dzieciństwa), wrzucić grosz do puszki trzymanej przez Maję Komorowską, poprzytulać się do K łażąc tak z sennymi alejkami...wspominając...


poniedziałek, 14 października 2013

Moje Siedlce (1)

Przez niesamowite zrządzenie losu i przyjaźń wirtualną przeżyłam tydzień temu nie lada przygodę. Byłam uczestnikiem tegorocznego Festiwalu Literatury Kobiecej Pióro i Pazur . Ale po kolei...

Wiele, wiele miesięcy temu Kasia zaproponowała mi uczestnictwo w Piórze i Pazurze. Na prośbę Marioli Zaczyńskiej Kasia starała się zebrać panel  blogerek zamieszkałych poza Polską, abyśmy z odległości i dystansu oceniły polską literaturę kobiecą nadesłaną na festiwal, przyznały wyróżnienia i główną naszą nagrodę. Pomysł z pozoru fantastyczny, wymagał jednak przeczytania kopy książek o tematyce babskiej (czytaj popularnej), przebrnięcia przez gąszcz często niezwykle do siebie podobnej literatury, nie utonięcia w morzu książek miernych leczy wyłowienia z nich perełek. Zgodziłam się dosyć szybko, nie zdając sobie sprawy z tego, że za kilka miesięcy, przy rosnącej kupce konkursowych książek wciąż do przeczytania, będę miała do całego przedsięwzięcia mieszane uczucia ;) Ale powiedziało się A, trzeba powiedzieć B i dotrwać do Z. Zaczęłam czytać w marcu, jeszcze przed ogłoszeniem ostatecznej listy zaakceptowanych do festiwalu książek. K był akurat służbowo w Polsce, zakupił na moją prośbę kilkanaście pozycji i ...poszły konie po betonie. Zdobywałam książki przeróżnie: a to ktoś podesłał lub przywiózł mi pozycje papierowe , a to kupowałam lub wymieniałam się z dziewczynami ebukami. No właśnie , te dziewczyny ! Było nas w panelu pięć zapalonych czytelniczek: wspomniana Kasia, AgnieszkaBeata, jeszcze jedna Kasia no i ja .
Pięć silnych, wspaniałych i zawziętych ! A co najważniejsze czytających polskie książki pomimo wielu lat życia poza Polską.
Po miesiącach lektury, dyskusji i argumentowania wytypowałyśmy pięć tytułów do nagrody blogerek polonijnych:
"Wilczyce" Anety Borowiec
"Wytwórnia wód gazowanych" Doroty Combrzyńskiej-Nogala
"Starsza pani wnika" Anny Fryczkowskiej
"Podróż do miasta świateł, Róża z Wolskich" Małgorzaty Gutowskiej Adamczyk
"Ofiara Polikseny" Marty Guzowskiej

Nadszedł październik. Znalazłam się w Polsce, podniecona pierwszą w życiu wyprawą do Siedlec i na południowe Podlasie. Jechałyśmy z Kasią z Warszawy, przez Anin pełen Swidermajerów, przez zapchany Mińsk Mazowiecki, bo się zgapiłam i nie wjechalam na obwodnicę, przez słoneczną, jesienną, wschodnią Polskę. Gadałyśmy jak najęte, było to przecież nasze pierwsze spotkanie w "realu" :)
Siedlce powitały nas słoneczną , rzeźką pogodą. Festiwalowe zajęcia nie potrzebowały mnie aż do wieczora, udałam się zatem na zwiedzanie bliższej i dalszej okolicy. W tym czasie do miasta zjeżdżały pisarki i zaproszeni goście. W okolicznych bibliotekach odbywały się spotkania, więzienie szykowało się na jutrzejszą wizytę pisarek, w "Januszu" dogorywała winda, coby dnia następnego zejść śmiercią naturalną, a Mariola, jak się okazało super kobieta do wszystkiego , czuwała w pocie czoła nad tzw. całością .
Miasto powoli oplatała iluzyjna atmosfera literackiego festiwalu...




piątek, 13 września 2013

Bezcenny Miłoszewski

O Zygmuncie Miłoszewskim pisałam wcześniej tutaj. Wciąga jak dobra powieść kryminalna powinna i nie daje wytchnąć aż do ostatniej strony. Z niecierpliwością wyczekuję trzeciej części opowieści o prokuratorze Szackim - ktoś może słyszał na kiedy jest zapowiadana?
"Bezcenny" wpadł mi w ręce przypadkowo, nie był wyczekiwany bo nic o nim wcześniej nie słyszałam. Dopiero kiedy miałam już własną kopię na czytniku, poszperałam w internecie aby zobaczyć co to. Bardzo się zdziwiłam, że to nie o Szackim ;) Przeczytałam też, że Miłoszewskiemu nie podobają sie porównania Bezcennego do książek  Dan Brown, że wcale a wcale nie jest to to samo i wszelakie podobieństwo jest zupełnie przypadkowe. Zaczęłam czytać. Dobrze, że miałam akurat dzień wolny, bo nocy nie przespałam przerzucając elektroniczne kartki. Skończyłam późnym rankiem, w oparach kawy.
No i co powiem? Powiem, że fajna, że wciąga, że wartko napisana. Ale to nie to samo co Szacki...niestety.
I nawet nie wiem do końca, czemu historie o Szackim podobają mi się bardziej? Przecież Danem Brown nie gardzę, ostatnio nawet wróciłam do "Lost Symbol" bo Młodsza wybierała się do Waszyngtonu i ciotka/architekt zapowiadała spacery szlakiem literackim.
W "Bezcennym" mnóstwo jest tak sensacyjnych zwrotów akcji, że serce dostaje palpitacji. A ja , mimo to, wolę Szackiego. Chyba za naturalność. Mam nadzieję, że Zygmunt Miłoszewski nie zdradził polskiego prokuratora na zawsze. Na samą myśl, że kolejne miasto (tym razem bodajże Białystok?) poznam od tyłu, od strony tajemnicy, dostaję gęsiej skórki.


                                                        Moja okładka wyglada tak :)

poniedziałek, 2 września 2013

Chleb bez zagniatania - super prosty i super smaczny

Zaczynam wreszcie piec własne pieczywo z zadowalającym rezultatem.
Miałam wcześniej kilka prób, niestety z nieciekawymi wynikami :( Myślę, że rzucałam się zbyt szybko na chleby super zdrowe, z cięższej , razowej mąki.
Kilka tygodni temu wpadł mi w ręce przepis na chleb pieczony w żeliwnym garnku, chleb praktycznie nie wymagający zagniatania (tak, tak !). Po kilku podejściach wychodzi mi już naprawdę smaczny. Musiałam troszkę ponaciągać oryginalny przepis, dostosować go do naszego podniebienia. Zmieniałam też kilka razy mąkę jakiej używam.

Początkowo używałam tej po lewej stronie, unbleached all purpose flour, ponieważ jest to mąka stale goszcząca w moim domu. Ostatnio postanowiłam wypróbować tej z prawej, better for bread flour, i bochenek na niej upieczony byl zdecydowanie lepszy. Mąka środkowa to white whole wheat flour - będę powoli wprowadzała ją w mojej kuchni w zastępstwie all purpose flour.

Chleb na drożdżach bez zagniatania:

2 szklanki mąki pszennej chlebowej
1 szklanka mąki orkiszowej
2 łyżeczki drobnej soli
1/4 łyżeczki drożdzy suszonych
1 i 1/2 szklanki wody o temperaturze pokojowej

Mąkę przesiewamy do większej miski, dodajemy sól, drożdże, łączymy wszystkie składniki, zalewamy wodą i delikatnie mieszamy aby wszystkie składniki się połączyły. Przykrywamy folią i odstawiamy do wyrastania w temperaturze pokojowej na około 12 godzin.
Po co najmniej 12 godzinach wykładamy mąkę na dobrze wymączoną stolnicę lub blat i "odgazowujemy" - delikatnie je nagniatając i masując. Odgazowane ciasto kładziemy na bardzo dobrze namączonej lnianej ściereczce i ponownie wkładamy do miski , przykrywając rogiem ściereczki, do ponownego wyrośnięcia aż do podwojenia wielkości, około dwóch godzin.
Piekarnik rozgrzewamy do 520 F (270 C) , wstawiamy do niego garnek żeliwny wraz z pokrywą na 30 minut w celu dobrego rozgrzania się. Po 30 minutach obniżamy temperaturę do 445 F (230 C), ciasto chlebowe delikatnie przekładamy do garnka, przykrywamy pokrywą i pieczemy przez 40 minut, na ostatnie 10 minut usuwając pokrywę.
Po upieczeniu chleb od razu wyjmujemy z garnka i studzimy na kratce .
Wypiekam zazwyczaj od razu po dwa bochenki, żeby wykorzystać  tak mocno nagrzany już piekarnik.





W dniu pieczenia chleba lunch to po prostu ciepłe jeszcze kromki posmarowane masłem :)


Pomysł na chleb znalazłam na stronie www.ChilliBite.pl

piątek, 30 sierpnia 2013

Krewetki na ostro

Rewelacyjnie proste, szybkie i super smaczne danie, jeśli lubicie ostre potrawy ;)
Wymarzone na wieczorne pogaduszki na tarasie,  ze znajomymi przy piwie.



* około 25-30 większych krewetek (mniej więcej 1/2 kg)
* 4 łyżki oliwy z oliwek
* 1-3 łyżeczek sosu Tabasco (nie mam Tabasco, używam 2 łyżeczek sosu Sriracha)
* 2 ząbki czosnku, przez praskę
* sól i pieprz , ale nie za dużo

Krewetki można obrać z pancerzy (wtedy pamiętajmy o zachowaniu ich do gotowania rybnego wywaru), lub nie. U mnie wersja obranych lepiej sprawdza się przy szybkich obiadach rodzinnych natomiast wersja z pancerzykami na dłuższe wieczorne przysiadówki, na dworze, przy świecach , ze znajomymi. Obierając gotowe krewetki z pancerzy trochę pobrudzimy sobie paluchy, także nie zapomnijcie o dużej ilości serwetek.
Oliwę, ostry sos, czosnek , sól i pieprz mieszamy w miseczce, wrzucamy do sosu krewetki, mieszamy dokładnie (najlepiej łapkami), coby sosik dokładnie pokrył nasze owoce morza i wstawiamy, przykryte, do lodówki na 30-60 minut.
Patyczki do szaszłyków moczymy w wodzie, następnie nadziewamy na nie krewetki i grilujemy, aż zmienią kolor na różowy - zajmie to dosłownie kilka minut.
Podajcie z ósemkami cytryny do skropienia, świeżą bagietką i swojskim masłem.
Miód w gębie :)



Przepis podpatrzony na www.lepszysmak.wordpress.com

Moje noce z mężczyznami

Chyba nareszcie ogarnęłam ostatnie zmiany w moim życiu...
Siedzę sobie przy porannej kawie patrząc na rosnący stos ostatnio przeczytanych książek. Czytam w każdej wolnej chwili, chociaż nie koniecznie to , co akurat powinnam ;) ale tak to my chyba wszyscy mamy.
Rozkumałam wreszcie jako tako czytnik. Przyznać muszę, że czyta mi się z niego o wiele lepiej niż przypuszczałam, a wygoda zabrania do samolotu małego czytnika versus kilku grubych książek jest bezcenna. Moim najnowszym nabytkiem na czytnik jest Tygodnik Powszechny. Gazeta, którą lata temu prenumerowałam w Kanadzie za grube pieniądze, potem mieliśmy wieloletnią przerwę, lecz kiedy przeczytałam że Jerzy Pilch wraca do TP, długo zastanawiać się nie trzeba było :)
Teraz mam cotygodniową ucztę za jedyne $3 na miesiąc (to dla mnie koszt trzech kaw).

Tytułowe " Moje noce z mężczyznami" to książka Krystyny Mazurówny. Przeczytałam ją ze względu na pewien projekt (o tym wkrótce)  a wspominam o niej tutaj bo zaskoczyła mnie. Nie wiedziałam kim jest Mazurówna, ale przy natłoku opowieści fikcyjnych jakie ostatnio przerobiłam chciałam , potrzebowałam trochę wytchnienia, ucieczki w realności, dlatego sięgnęłam po opowiadanie biograficzne. Sądząc po tytule, oczekiwałam .....opisów gorących nocy spędzonych w ramionach mniej lub bardziej znanych facetów, tymczasem Mazurówna bardzo chytrze myli nas tytułem swojej książki.
Jest to pozycja lekka i super łatwa, dobra na lekturę w podróży czy weekend na łonie natury. Cofamy się w czasie aż do przaśnych lat PRL-u, wyjeżdżamy z autorką pierwszy raz za granicę, towarzyszymy jej w trudnych, pierwszych latach spędzonych we Francji. A wszystko przez pryzmat opisu nocy, które z różnych, często super prozaicznych, często naprawdę niezamierzonych powodów spędziła z przedstawicielami płci przeciwnej. Mamy tutaj nocny pobyt w szpitalu, mamy spacer po nocnych Łazienkach, mamy całonocne szukanie noclegu z małym dzieckiem na tylnym siedzieniu samochodu. Wszystko to wehikuł do przedstawienia nam historii z jej życia, od tej trochę innej strony.
Uczta czytelnicza to nie była, ale myślę że warte przeczytania, gdyby wpadła Wam w rękę ...



niedziela, 4 sierpnia 2013

Zmiany, zmiany, zmiany...i fantastyczna tarta z botwiny

Tydzień niemalże rewolucyjnych zmian w moim spokoinym życiu.
Mama przeżyła pobyt na erce bez kontaktu z rodziną. Jest już dużo lepiej, ale wróci do domu z pięściarzem w okolicy serca.
Starszy za kilka dni przeprowadza się prawie trzy i pół tysiąca kilometrów od domu. W mojej duszy olbrzymia ambiwalencja, ale bliżej mi do mazgajenia niż  ekstatycznej radości. Jakaś taka wytrącona jestem, niby zajęć w związku z przeprowadzką mnóstwo, a we mnie jakaś niemrawość. Jakby moje spowolnienie mogło zatrzymać czas, trochę go rozciągnąć, oszukać...
Młodsza wróci z Europy, a mnie, stęsknionej, w domu nie będzie. Wyjeżdżam żeby się publicznie mazgaić...
Ech....

Jednym z rytualnych zajęć jakie sobie wymyśliłam przed przeprowadzką Starszego jest gotowanie jego ulubionych potraw. Chociaż ciężko się gotuje przy prawie 40 stopniowych upałach, to buchty drożdżowe rosną fantastycznie...

Farmers Market już jest, zalewa nas swoją obfitością od trzech tygodni.


Olbrzymi w tym roku wysyp botwinki/młodych buraków. Zupa z botwiny wychodzi już nam uszami, pokusiłam się zatem o coś innego i muszę Wam powiedzieć, że wyszło rewelacyjnie !
Wykonałam mianowicie tartę z botwiny z dodatkiem koziego sera.
Pyszna na ciepło i na zimno. A jakie daje pole do popisu z różnorakimi przyprawami !
(Korzystałam z przepisów z blogu White Plate i Kulinarne Bezdroża).

Na ciasto potrzebujemy:
100 gram miękkiego masła
200 gram mąki
2 żółtka
łyżeczka soli
2 łyżki zimnej wody.

Wszystkie składniki szybko zagniatamy, formujemy kulę, zawijamy w plastikową folię i wkładamy do lodówki w celu schłodzenia (minimum pół godziny).

W tak zwanym międzyczasie (swoją drogą cóż to za złodziejskie słowo) przygotowujemy farsz.
Potrzebny nam będzie:
pęczek botwiny wraz z buraczkami
2-3 ząbki czosnku
2 łyżki masła
2 łyżki ostu balsamicznego
2 łyżki koperku
oliwa z oliwek
przyprawy - i tutaj, po dodaniu tradycyjnej soli i pieprzu możemy sobie poszaleć. Chili, gałka muszkatułowa, papryka słodka czy ostra, imbir. Trzeba wypróbować co nam będzie w tej mieszance grało. Ponieważ za chwilę dodamy ser kozi, dodanie drobnych orzechów będzie wskazane. A jeśli nie orzechy, to może odrobinki zesmażonego boczku? Musicie wypróbować !

Czosnek podsmażamy delikatnie na oliwie i maśle, kiedy jest już aromatyczny dodajemy botwinkę (drobno pokrojoną łacznie z buraczkami) i dusimy do miękkości, doprawiając octem balsamicznym i przyprawami.
Koprem posypujemy pod koniec duszenia.

Rozgrzewamy piekarnik do 190 C / 375 F, rozwałkowane ciasto rozprowadzamy w formie to tarty i podpiekamy przez 15 minut.
Na podpieczonym cieście układamy podduszony farsz botwinkowy, zalewamy mieszanką jajeczno serową przygotowaną z:
100 gram koziego sera
2 jajek
50 gram śmietanki
soli i pieprzu
i pieczemy w tej samej temperaturze przez około 30 minut , do uzyskania na powierzchni tarty złotawego koloru.


Smacznego !

sobota, 13 lipca 2013

Jim's Paella

Na super imprezie byłam !
Wiele takich imprez latem, kiedy to gospodarze ofiarowują swój przydomowy teren, przygotowują główne danie, zazwyczaj mięsne, a reszta zaproszonych gości donosi jedzenie i trunki. Każdy z takich wieczorów jest fajny, jeśli spędzony w gronie dobrych znajomych, ale ten wczorajszy była wyjątkowy! Jedzenie przyniesione przez zaproszonych było absolutnie fenomenalne. To nie było pożywienie jakiego zazwyczaj próbuję na amerykańskich imprezach. OK, przyznam, że towarzystwo było "wypodróżowane", że byli zagraniczni goście, że sami gospodarze wiele podróżują. Nie wiem, wiele wypadkowych musiało spotkać się akurat w tym domu u podnóża gór akurat tego wieczoru, ale wynik tego spotkania był rewelacyjny. Starszy, który zaplątał się tam razem z nami, przyleciał do mnie z napełnionym talerzem i radosnym okrzykiem "mama, zobacz, jest mizeria, jest surówka, normalnie jak w Polsce " :)
Nawet "zwykła" sałatka z ciecierzycy miała w swoim składzie coś, co czyniło z niej tą jedyną, niepowtarzalną. Upieczony łosoś spoczywał na półmisku pływającym w lodzie, sałatka ze szpinaku i orzeszków piniowych była fantastyczna,  znana nam dobrze zielona kapusta skąpana była w sosie z limonki, czosnku i miodu, posypana cilantro - efekt zaskoczył mnie samą. Stek wołowy przed wrzuceniem na rozgrzane węgle moczony był też w jakiejś kwaśno słodkiej cieczy - jako miłośniczka "czystego" krwistego muszę przyznać, że ten wyjątkowo mi smakował i już poprosiłam o przepis.
Ale kulminacją wieczoru była paella. To taki hiszpański bigos, tyle że robi się szybciej. Mieszanka wszystkiego na bazie ryżu. Wyczyszczacz lodówki.  Na temat paella moja Młodsza pieje poematy od czasu pobytu w Hiszpanii.

Można robić z mięsem, z kiełbasą, z czym się da . Jim zrobił paella na bazie owoców morza.
I to nie tyle jej smak, ale przygotowanie było spektakularne. Wielka patelnia na specjalnie przystosowanym grillu, rytuał obsmażania wszystkiego po kolei, po czym gotowanie ryżu w wywarze, warzywa, na końcu owoce morza. Zobaczcie sami jakie to piękne :)

Przy okazji paella muszę wspomnieć Wam o książce kucharskiej, jaką już wiele miesięcy temu dostałam od znajomych z Polski. To "Kulinarne wyprawy jamiego" napisana przez Jamie Oliver.


Jednym z pierwszych dań prezentowanych w tej książce jest właśnie paella !


Nie ugotowałam jeszcze nic z przepisów tutaj zawartych, ciągle delektuję się smaczkami fotografii i opisów. Tutaj strona przedstawiająca gotowanie olbrzymiej paella na wioskową fiestę. Pewnie bym nie uwierzyła, gdyby moja Młodsza w podobnej imprezie nie brała udziału :)


sobota, 6 lipca 2013

Wilczyce - Aneta Borowiec

Czytam ostatnio bardzo dużo książek polskich autorek. Muszę wreszcie zacząć coś o nich pisać, bo powoli zaczyna mi się to wszystko zlewać w jedną wielką górę miłości, histori rodzinnych, nieprawdopodobnych przypadków, potajemnych zabójstw itd.
Dzisiaj skończyłam "Wilczyce" Anety Borowiec. Czytałam na czytniku, do którego dopiero się przyzwyczajam. Lubię, ale chyba papier jednak bardziej. Nieważne - stwierdziłam, że wspomnę bo może ma to jakieś znaczenie.
Zajęło mi trochę czasu zanim zorientowałam się, że tytułowe wilczyce to nie tylko kobiety przedstawione w pierwszych rozdziałach, ale że Wilczyce to również nazwa miejscowości, gdzie dzieje się większość akcji. No cóż, już w podstawówce wołali na mnie ślepa ;), ale fajna gra słów, zmyliła mnie...
Czyta sie lekko tą sprawnie napisaną książkę. Początek myli, bo tak naprawdę o czym ona jest dowiadujemy się mniej więcej w połowie. Sprawny opis domu dziadków przeniósł mnie na dalekie Mazowsze, pod chatę mojej babci, do jej ogrodu, jej warzywniaka. Za to dziękuję autorce.
Zgodnie ze swoim zwyczajem nie będe przedstawiała Wam tutaj dokładnej fabuły. W skrócie zatem:  Natalka ma spięcie z facetem, którego kocha; wyjeżdża na wieś do domu dziadków , który zna bardzo dobrze, a przynajmniej tak jej się wydaje. Ale okazuje się, że właśnie w czasie tego pobytu pozna tajemnice swojej znienawidzonej, zimnej matki. To tyle w sprawie opisu.
Czyta się lekko i szybko. Dobra na letnie popołudnia. ale uważajcie, bo może wywlec z Was te długo zapomniane, głęboko schowane tajemnice rodzinne. Każda rodzina ma jakieś. Moja też, i w podobnych okolicznościach je odkryłam.
Polecam. Zdecydowanie  na lekturę w te dni kiedy człowiek chce odpocząć od wszystkiego, jest wkurzony na świat, kiedy musicie zyskać perspektywę.
No i co, już zaczynacie zaglądać na strychy domostw rodziców ? ;) Ja sekret rodzinny znalazłam w srebrnej papierośnicy schowanej w serwentce salonu...ale o tym to będzie innym razem...
n

czwartek, 4 lipca 2013

Caryca - Ellen Alpsten



Na początku denerwował mnie język. Nijak nie mogłam się wciągnąć, drażniła składnia, dziwne słownictwo. Położyłam to na karb tłumaczenia. Już nie pierwszy raz mam problemy z czytaniem tłumaczenia książki, która potem, czytana w oryginale, odbierana jest przeze mnie zupełnie inaczej.
Przyzwyczaiłam się albo tłumacz nabrał wiatru w żagle, nie wiem, po kilkudziesięciu stronach czytało się już dobrze.
Caryca to debiutancka opowieść Ellen Alpsten o pierwszej koronowanej carycy - Katarzynie. Z domu Marta Skowrońska, córka chłopa bodajże z łotewskiej wsi, dzięki układom losu a i własnej inteligencji wchodzi w krąg dworu Piotra I zostając jego kochanką, potem żoną a wreszcie pierwszą koronowaną kobietą tamtego kraju. Sięgnęłam po nią mimo iż nie przepadam za powieściami historycznymi, ale opis książki był intrygujący. Nie żałuję.
Powieść jest naturalistyczna, nie ubierająca w ładne słówka trudnej codzienności tamtych czasów. Opisy podróży, biesiad, seksu - mnie przekonały. Czytając czułam jak strasznie dużo jedli, jak strasznie dużo pili, jak bardzo śmierdzieli, jak wyuzdany i pozbawiony jakichkolwiek wyższych emocji był ich seks. Czułam jak bardzo niepewny był ich każdy dzień, jaki wiele zależało od przypadku, jak ciężko było pokochać własne dziecko mając w perspektywie jego tak bardzo prawdopodobną, rychłą śmierć. To pierwsza pozycja z moich lektur dotycząca budowy St. Petersburga - na pewno inaczej popatrzę od dzisiaj na to miasto.
Po lekturze mam tylko jedno pytanie, nie dotyczące wcale powieści a historycznej prawdy. Nie potrafię zrozumieć dlaczego Marta/Katarzyna nigdy nie nauczyła się czytać? Była niewątpliwie inteligentna, przewidująca, niepiśmienność bardzo jej przeszkadzała. Dlaczego zatem, mając w pewnym momencie do swojej dyspozycji wszystko, nie poznała liter? Pozostanie to jej tajemnicą.



piątek, 7 czerwca 2013

Sałatka pełna białka

To ostatnio mój i K faworyt na dni bezmięsne. Sycąca, lekko kwaśna, pełna witamin.
Sałatka z amarantusa, czarnego grochu i kukurydzy.

1 szklanka ziaren amarantusa ugotowana na sypko w 2 szklankach wody
mała puszka czarnego grochu (mniej więcej szklanka)
1 szklanka mrożonej kukurydzy
1/3 szklanki czerwonej cebuli pokrojonej drobno
2 łyżki soku z limonki
3 pomidory, bez gniazd nasiennych, pokrojone
garść świeżej, pokrojonej kolendry
oliwa z oliwek
sól

Amarantus ostudzić. Cebulę zalać sokiem z limonki i pozwolić postać kilka minut.
Wszystkie składniki wymieszać, doprawić do smaku (można użyć więcej soku z limonki, my akurat tak lubimy). Przechowuje się rewelacyjnie w lodówce do dwóch dni.


czwartek, 16 maja 2013

Firenze

Czytam "Inferno" , przypominam sobie Florencję.
Przypominam sobie moją pacjentkę, umierającą na raka jajnika, i jej opowieści o Firenze właśnie, mieście jej młodości.
Muszę tam znowu pojechać, muszę zabrać tam dzieciaki i K.
Tymczasem przyznam, że Browna mimo wszystko czytać lubię, bo zmusza mnie do grzebania. Czytam go zawsze z rozłożonymi albumami, przewodnikami, z internetem w pogotowiu...


Po 10 dniowym pobycie tam miałam wrażenie, że egzamin z włoskiego renesansu zdałabym na piątkę.
Czy są inne takie miasta?

poniedziałek, 6 maja 2013

Pig Out

Now what has all this to do with anything, well
anything always has something to do with something and
nothing is more interesting than that something that you eat.

Gertrude Stein

P.S Ciągle wyglądam tego przepisu Casablanki...

piątek, 3 maja 2013

Wynurzam się na powierzchnię

Strasznie długo tutaj nie zaglądałam. Serca jakoś brakowało do blogowania.
Was też nie odwiedzałam.
Ale chyba powoli wynurzam się na powierzchnię...przynajmniej tak czuję :)

Serdeczne pozdrowienia dla tych, co tu ciągle z nadzieją zaglądają...

niedziela, 24 lutego 2013

Ale kino, czyli filmy które ostatnio widziałam (1)

Ekipa - serial polski z  2007 w reżyserii Agnieszki Holland i jej córki, Kasi Adamik.
Dramat polityczny, przedstawia fikcyjny rząd i jego problemy na przełomie kilku miesięcy.
Obydwoje z K bardzo się w ten film wciągnęliśmy i ciężko było się rozstać :( Prowadzenie kamery dziwne, trzeba było się przyzwyczaić. Kreakcje bardzo wiarygodne. Fantastyczny Krzysztof Stroiński.
Serial nie za bardzo przypadł do gustu widowni Polsatu i skończył się na pierwszym sezonie. Pewnie był za trudny ;) Szkoda...dla mnie to najlepszy polski serial od czasu Ekstradycji...

39 i pół - juz o nim wspominałam, taki uwspółcześniony Czterdziestolatek z Tomaszem Karolakiem w roli czterdziestolatka. Trzy sezony, z których trzeci uważam za absolutnie najlepszy. Nie wymagający pracy mózgu, przyjemny tasiemiec.  Ludzie niby w moim przybliżonym wieku, także ich problemy były mi bliskie.

Downton Abbey - sezon 3 - obejrzany jeszcze przed premierą amerykańską dzięki uprzejmości kolegi. Fanom tego serialu nie muszę nic zachwalać - rewelacyjny film historyczno - kostiumowy, a losy bohaterów poplątane tak jak w operze mydlanej, tylko ładniej :). W pierwszych odcinkach tego sezonu Maggie Smith przyszło się zmierzyć z Shirley MacLaine, co oczywiście zaowocowało wieloma, wieloma cackami...
Z niecierpliwością czekam na następne sezony...

House of cards - dziewiczy serial Netflixu, o kongresmenie amerykańskim i ukrytych działaniach wszyngtońskiego rządu. Wciąga, obydwoje bardzo lubimy Kevina Spacey. Nie mam pojęcia czy ten film można zobaczyć gdziekolwiek poza USA.

Monarch of the Glen - w sposób absolutnie fantastyczny przedstawiona Szkocja. Czy ktoś ze Szkocji mnie może czyta? Chcę tam jechać na wakacje! Pierwsze sezony ciekawsze, później robi się już mydlanie...

Życie na gorąco - pamiętacia dziennikarza Maja? Polski serial kryminalny z końca lat 70-tych, w których to nasz dzielny dziennikarz przemieszcza się po krajach Europy (i nie tylko) rozwiązując zagadki. Zrobiony w stylu ówczesnych filmów amarykańskich, trochę trąci nutka ale fajnie było sobie powspominać.

Rodzinka .pl - współczesny serial o małżeństwie z trójką chłopaków. Odkryła go Młodsza w czasie kolejnego pobytu w Polsce. Muszę przyznać, ze jeden lub dwa odcinki obejrzane na chybcika nie wciągnęły mnie. Dopiero kiedy Młodsza za własną kasę zakupiła pierwszy sezon, przywiozła do domu i któregoś wieczora zasiedliśmy rodzinnie przed spłaszczonym, chwyciłam bakcyla. K zresztą też. Prawdziwość niektórych skeczy, sytuacji jest wprost rozbrajająca. Teściowa oglądając go łapała się za głowę z komentarzem "Boże, jak oni te dzieci teraz chowają" ;) No niestety, my też tak chowamy. sezon trzeci przyleci za tydzień :)

Dzisiaj oskarowy wieczór, zamierzacie oglądać?


******************************************
Ćwiczę dzielnie, mięśnie już nie bolą, pajacyki wyższe jak gdyby się zrobiły. Wczoraj odpuściłam - trzy razy musiałam odśnieżać, wieczorem nie wiedziałam jak się nazywam :) Śnieżyca straszliwa, ale dzisiaj już tak ślicznie:


środa, 13 lutego 2013

No to pościmy...

Na ten post, zamiast zabraniać sobie czegoś czy też się ograniczać - postanowiłam sobie narzucić :)
Codzienne ćwiczenie.
Zobaczymy jak dam radę ;)

Mam 40 dni na rozruszanie się, znalezienie się w lepszej kondycji. Tyle wokół urazów, bólu, niesprawności. O, cierpiąca na ból kręgosłupa, powiedziała mi niedawno że czas na ćwiczenia znalazła dopiero wtedy, kiedy zaczęło boleć. Nie chcę być w tych butach :)

Zimno i ślisko, także ruszać się muszę w domu. Znalazłam na youtube fajny zestaw dla "początkujących" :



Nie będę Was zanudzać moimi postępami /porażkami, ale w celach motywacyjnych obiecuję sobie na zakończenie każdej notatki na tym blogu zdawać jednozdaniowe sprawozdanie :)

Dzisiejsze 20 minut zrobione, już czekam na te bóle mięsni...
A teraz do kościoła po krzyżyk z popiołu na czole.

wtorek, 12 lutego 2013

Ostatki

Faworki to dla mnie nic trudnego, smażę je często bo dzieciaki uwielbiają.
Tym razem zrobiłam wedle przepisu ze znanego bloga kulinarnego, no i wyszły - bo ja już wiem jak faworków nie spieprzyć, ale zdecydowanie powracam następnym razem do przepisu ze starej "Kuchni Polskiej" :)
Pączki to inna sprawa. Smaczne są, ale z wyglądu...czegoś im brakuje ;)
W przyszłym tygodniu spróbuję raz jeszcze.
Ale triumf i tak odniosłam - zarówno Młodsza jak i Starszy zdjęcia na twarzoksiązce z opisami zachwytu zamieścili. Od jutra post - czyli czas kiedy wszyscy katolicy przechodzą na dietę :)


Domowa pizza z sosem czosnkowym


Nie ma to jak domowa pizza ! Ten przepis znalazłam w czasopiśmie Bon Appetit i od tego czasu tylko tak robię ciasto. Nie wymaga praktycznie wyrabiania, wymaga natomiast długiego okresu rośnięcia/dojrzewania, dlatego ciasto to najlepiej jest zrobić wieczorem w celu upieczenia pizzy następnego dnia.  Wychodzi smaczne, cienkie, piecze się wyśmienicie! Porcja jest spora, na 6-8 średniej wielkości placków. Poporcjowane już ciasto mrożę w plastikowych torebkach. Kiedy chcemy zrobić pizzę z zamrożonego ciasta wystarczy wyjąć je z zamrażalnika na dwie godziny wcześniej - godzinę pizza rozmarza a następną godzinę "podrasta"

Ciasto

1 kg mąki pszennej (7 i pół szklanki)
4 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki suchych drożdży
3 szklanki wody

Mąkę, sól i drożdże mieszamy w dużej misce, powoli dodajemy wodę - ciągle mieszając, aż powstanie gładkie ciasto (ja mieszam w mikserze). Przekładamy do czystej, dużej miski, przykrywamy szczelnie folią spożywczą i zostawiamy w temperaturze pokojowej na około 18 godzin . Ciasto jest "gotowe" kiedy podwoi swoją objętość  a na jego powierzchni widoczne będą małe pęcherzyki powietrzne.
Wyrośnięte ciasto wykładamy na stolnicę posypaną delikatnie mąką, lekko spłaszczamy i dzielimy na 6-8 kawałków z których formujemy niewielkie kule. Przykrywamy wilgotną ściereczką pozostawiając do podrośnięcia na około 60 minut. Po takim czasie ciasto powinno być gotowe do rozciągnięcia go w placek.
Każdy ma swoją technikę, ja zazwyczaj robię to trzymając ciasto w powietrzu, ale są tacy, którzy wolą pracować na twardej powierzchni.

Sos czosnkowy

Przyznam , że do domowej pizzy podaję jedynie sos czosnkowy. Nie wiem, czy tradycyjny pomidorowy nam się już przejadł/opatrzył, czy też może moje ulubione dodatki do pizzy bardziej podchodzą właśnie pod biały sos ;)

szklanka jogurtu (pełnotłusty, nie grecki)
łyżka majonezu
co najmniej 3 ząbki czosnku, przeciśnięte przez praskę
troszkę suszonego czosnku
troszkę soli
troszkę cukru
troszkę pieprzu
troszkę oregano

Piszę "troszkę" bo to naprawdę zależy od Waszego smaku. Ja używam więcej niż 3 ząbki czosnku, ale u nas w domu wszyscy uwielbiają czosnek :) Suszonego czosnku nie trzeba dodawać, ale według mnie nadaje on temu sosowi głębię, dlatego polecam. Sugeruję też mieszanie sosu ręcznym mikserem  - sprawi to, że będzie bardziej puszysty. Majonezu nie trzeba dodawać, ale według mnie sos bez niego jest "za cienki".
Bardzo ważne jest aby sos przed podaniem "przegryzł' się przez conajmniej godzinę w lodówce.

Ulubione dodatki

szpinak
pieczony kurczak (pierś solę, pieprzę, podlewam lekko oliwą i piekę przez 25-30 minut w piekarniku nagrzanym do 350F/175C)
marynowane karczochy, pokrojone w plasterki
boczek (uprzednio podpieczony)
skarmelizowana cebula
wszelkiego rodzaju sery
pomidory

Tak naprawdę to uwielbiam pizzę tylko z sosem i karmelizowaną cebulą. Mniam :)


BARDZO ważne jest uprzednie rozgrzanie piekarnika do najwyższej możliwej temperatury! Ja rozgrzewam swój przez godzinę! Piekę pizzę albo na specjalnej blaszce z dziurkami, albo na kamieniu do pizzy.
Jeśli na blaszcze, to nie musimy jej rozgrzewać, umieszczamy mniej więcej w środku piekarnika i pieczemy przez 8-10 minut , aż do momentu kiedy ser bąbelkuje.
Jeśli używamy specjalnego kamienia do pizzy, umieszczamy go jak najwyżej w piekarniku, zsuwamy surową pizzę na kamień i pieczemy, a właściwie wysmażamy na "broil", czyli na maksimum włączone ciepło jedynie z góry, krótko - około 5 minut - uważając aby nie spalić sera ;)



Smacznego!
Dzisiaj Ostatki, także lecę smażyć tym razem pączki i faworki :)


poniedziałek, 11 lutego 2013

Ann Patchett - dwie książki

Przez ostatnich kilka tygodni moje myśli, ze względu na pewien projekt, krążą wokół literatury kobiecej. Nie tej stricte dla kobiet, ale tej tworzonej przez kobiety. Zastanawiałam się jaka autorka jest mi najbliższa, do których najchętniej wracam, które bym bez mrugnięcia poleciła. Wybór trudny, jak to zresztą wybory często bywają. Jest wiele piszących kobiet, których książek wyczekuję, po których książki sięgam z radościa, do których książek powracam. Jedne piszą książki, które czytam tzw. jednym tchem, inne takie z jakimi jest mi się łatwo zidentyfikować, jeszcze inne piszą w sposób, który satysfakcjonuje moją intelektualną stronę.
Myśląc tak spędziłam wiele godzin w zaciszu mojej domowej biblioteki, kartkując te ulubione, z pewnym rozdrażnieniem dotykając grzbietów tych, które pokładanych w nich nadziei nie spełniły.
I nagle jest! Niczym światło w tunelu, niczym eureka po wielu godzinach bezmyślnego kręcenia się w kółko.
Jest autorka, która swoimi powieściami zdaje się spełniać te wszystkie moje pokładane w jej twórczości nadzieje.
Ann Patchett.
Pierwszą jej powieścią, jaka trafiła w moje ręce było "Bell Canto". To opowieść o pewnym balu, dyplomacji, muzyce,terrorystach, zakładnikach i o związkach jakie po wspólnym okresie przebywania rodzą się pomiędzy ludźmi znajdującymi się po dwóch przeciwnych stronach barykady. To opowieść o tym, jak relatywnie zmienia się nasze spojrzenie na rzeczywistość w zależności od puntku obserwacji.
Ostatnią powieścią Patchett którą czytałam, to podarowana mi przez męża "The State of Wonder".
Pozornie zupełnie inne otoczenie (chociaż Patchett , z nieznanych mi powodów, ciągnie do Ameryki Południowej), inna sytuacja, inne problemy. Ale znowu wybory, jakich nie spodziewaliśmy się na początku książki, znowu relatywizm sytuacji, znowu tajemnica.

Lubię w powieściach Patchett to,  że trzymają w napięciu snując jednocześnie moralnie intrygujące ale jakże ludzkie rozważania. Książki zmuszające do myślenia i przemyślenia, ale takie które czyta się szybko i z ciekawościa tego co będzie dalej. Powieści dzieją się w światach dla mnie trudno dostępnych, także możliwość podglądania jest dla mnie dodatkowym bonusem.

Obydwie książki otrzymały wiele nagród. W Polsce dostępne pod tytułami "Belcanto" i "Stan zdumienia" (ten ostatni nie oddaje atmosfery oryginalnego tytułu bo "wonder" to jednak coś innego niż "zdumienie") :) Nie wiem jakie są tłumaczenia, także w miarę możliwości zachęcam do przeczytania w oryginale (Patchett jest Amerykanką, pisze po angielsku). Nie zawiedziecie się.



wtorek, 5 lutego 2013

Super soczyste kanapkowe pieczyste

Szperając w czeluściach sieci znalazłam przepis na mięso marynowane w liściach laurowych. Wychodzi niesamowicie soczyste, a pokruszone liście wprowadzają nowy, delikatny, nieznany mi dotąd w mięsie kanapkowym aromat. Przepis, oczywiście pozmieniany pod mój rodzinny smak:

półtora kilograma schabu
sól, suszony/granulowany czosnek
sok z 1/8 dużej cytryny
łyżeczka suszonego majeranku
dwie łyżeczki oliwy z oliwek
dwa duże ząbki czosnku - przez praskę
pieprz świeżo zmielony
około 1 czubatej łyżki rozdrobnionych liści laurowych
jedna łyżeczka chili

Autorka oryginalnego przepisu podkreśla, że bardzo ważnym jest, aby nacierać mięso przyprawami w podanej wyżej kolejności. Także mieszamy sól z suszonym czosnkiem w proporcji 1/1 i nacieramy , potem wcieramy sok z cytryny, następnie majeranek (taki grubszy , nie ten zmielony na pieprz), oliwa, świeży czosnek, następnie wszystko pieprzymy pieprzem prosto z młynka, nacieramy kruszynkami liści laurowych i kończymy masażem w chili.
Tak przygotowane mięso zawijamy bardzo szczelnie (u mnie to znaczy podwójnie) w folię aluminiową i wkładamy do lodówki na nie mniej niż 24 godziny.
Nagrzewamy piekarnik do 190C/350F,  umieszczamy zafoliowane mięso w naczyniu do pieczenia, które następnie wypełniamy w 1/3 wodą (u mnie woda o temperturze pokojowej) i pieczemy (bez pokrywki) przez 1 godzinę.



Oryginalny przepis znajdziecie tutaj.
W robieniu jakiejkolwiek pieczeni ważne jest, aby mięso nie było wcześniej mrożone, bo będzie wtedy o wiele bardziej suche. Co do czasu pieczenia, będzie on zależał od naszego piekarnika i od tego jak bardzo "soczyste" mięso chcemy otrzymać. Ja nawet nie próbowałam piec mięsa przez dłużej niż godzinę bo znam mój piekarnik i wiem, że jedna godzina to "świat i ludzie", ale jeśli porównacie obydwa zdjęcia to zobaczycie wyraźnie, że moje mięso jest bardziej "wilgotne".  Takie lubimy :)

I jeszcze troszkę o tych liściach laurowych. Można je zmielić w młynku do kawy, pamiętając o uprzednim pozbyciu się twardej łodyżki. Ja młynka do kawy nie posiadam, także utłukłam listki w moździerzu. Dało radę.
Gorąco namawiam na pieczenie własnych mięs, na wyraźne tak dla ziół i nie dla konerwantów i polepszaczy smakowych. Jeśli ktoś chce się pokusić o własne peklowanie (zima temu służy), to podstawowy przepis znajdziecie tutaj.
Przypominam też o akcji Zimowa Zupa! Szczegóły tutaj.

środa, 23 stycznia 2013

No, Elka !

Wpisana jest w mój zimowy/około bożonarodzeniowy kalendarz już od lat. Nie wyobrażam sobie aby co roku jej ponownie nie przeczytać, mimo że znam ją przecież prawie na pamięć. Ma w sobie tą magię, która tak bardzo potrzebna jest mi w tym okresie. Pomaga wprowadzić się w świąteczny nastrój i jednocześnie odpocząć , gdy wyzwania kuchni czy domu wydają się być nie do przerobienia.
Gdybym wzięła ją do ręki po raz pierwszy teraz, kiedy jestem już dorosła, na pewno zignorowałabym po pierwszej stronie. Ale to mój przyjaciel z lat młodości, i tak pozostanie :)




środa, 16 stycznia 2013

Przekleństwo pobudki

Nie lubię wczesnego wstawania. Nawet jeśli pójdę spać o jakiejś przyzwoitej porze, wczesna pobudka nie dla mnie. Środy mi szczególnie dokładają, pierwsze budzenie o piątej :( Jakoś przeżyję, ale musiałam się poskarżyć...zazwyczaj w środy ziewam non stop, powłóczę smętnie nogami, snuję się po budynku jak błędna, zamiast pracować uciekam w czeluście internetu, nie mogę doczekać się powrotu do domu...po czym wieczorem nie nauczonam i znowu wysiaduję...

Budzę się zatem do życia poranną kawą, ale mogłabym jej nie pić w zamian za dłuższe poleżenie w cieplym łóżeczku. Zazdroszczę psu, który na mnie spogląda sennie ze swojego legowiska. Takiemu to dobrze, spać będzie pod południe...

Nic to, szable w dłoń i ruszam do pracy. Przypominam o akcji Zimowa Zupa. Szczególy tutaj. Miłej środy!


wtorek, 15 stycznia 2013

Kolejny niereglamentowany

Dzień wolny, na który czekałam od tygodnia (ależ te święta rozleniwiają).
Długie wylegiwanie się w łóżku (kocham K za jego poranne umiejętności przy potomstwie), potem pierwsze dwa odcinki serialu tak bardzo zachwalanego przez Starszego, potem buszowanie po Waszych blogach (odkryłam fantastyczny o ogrodnictwie, zaraz dodaję do ulubionych), głaskanie psa, dwie kawy, przegląd nowości w Merlinie. Ale chyba trzeba powstać i powitać dzień koło południa :)

Nasi świąteczni narciarze zostawili kilka polskich filmów. Kilka dni temu skończyliśmy " 39 i pół", takiego współczesnego czterdziestolatka, zaczęliśmy "Ekipę". Super jest tak pooglądać sobie  polskie filmy w miejscu, gdzie dostępu do polskiej telewizji nie ma (Ok, jest, ale za absurdalne ceny i tylko jeden kanał, także powiedzieliśmy nie). Oglądamy w naszym domowym kinie, na które czekaliśmy od momentu wprowadzenia się do tego domu, czyli jedenaście lat?



Na dworze zimnica straszliwa, w dzień -15C, co nie przeszkodziło Starszemu wrócić wczoraj po treningu w szortach (!), dobrze że chociaż słońce świeci.
Wyjadamy ostatnie własne pomidory. Za to, że przechowały się do dzisiaj muszę podziękować O, która to podzieliła się ze mną poradą swojej mamy. Zielone pomidory zrywamy z krzaka tuż przed nadejściem chłodów, każdy z nich zawijamy osobno w gazetę (u mnie ręcznik papierowy) i układamy w pudełku.
Pomidory dojrzewały powoli i w bardzo różnym czasie, nie są już tak słodkie jak te, które dochodziły na krzaku, ale ciągle własne! Prawda, że imponujące?




Przypominam o akcji Zimowa Zupa !

sobota, 12 stycznia 2013

Mój ulubiony sklep

Krótka przechadzka po moim ulubionym sklepie. Nie ma go w moim miasteczku, ale jest w mieście stołecznym, w którym ostatnio bywam bardzo często ;)
Gdybym mogła, cały dom urządziłabym sobie zakupując tutaj wszystko. Tymczasem, staram się zachować styl szperając na wyprzedażach...


Wpadłam tam akurat w momencie wymiany dekoracjii na poświąteczną...


Bardzo podoba mi się taka ścienna aranżacja (minus tematy łowiecke), niekoniecznie nad łóżkiem, może być np. w przedpokoju...


Zwróćcie uwagę, na tematykę zdjęć :)


Bardzo podoba mi się ta lampa...


Ta też, i bardziej pasuje do mojego domu...jej regulacja jest fantastyczna...


Żyrandole powalające na kolana, szczególnie ten po prawej...


Takie ustrojstwo musie się kiedyś znaleźć w mojej piwniczce...

Więcej możecie sprawdzić online Pottery Barn


Miłej soboty! Wieczorem więcej w temacie zup :)

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Akcja Zimowa Zupa

Serdecznie zapraszam do akcji Zimowa Zupa!
Na dworze zimno, przyda się coś na rozgrzewkę. A po świątecznym obżarstwie warto zadbać o ponowne dopięcie suwaka w spodniach bez wciągania brzucha. Czas zatem na zupy!
Zapraszam Was do prezentowania ulubionych przepisów . Swoimi też się podzielę.
Obiecuję, że każdy przedstawiony przepis przetestuję, a zwycięzcą zostanie ten, którego zupa mojej rodzinie smakować będzie najbardziej. Akcja potrwa do końca lutego 2013.
Do dzieła! Banerek możecie kopiować i wklajać u siebie.




Jak już wspominałam wiele razy, dobra zupa ma swój początek w dobrym wywarze/bulionie.
Zima to wspaniały czas na ugotowanie większej ilości wywaru bo jego przechowywanie to teraz pestka. Można wykorzystać półkę w garażu (jak ja), wystawić wywar na ganek, balkon, co tam kto ma. Takie schłodzenie naszej bazy na zupę przyniesie dodatkowy bonus  - możliwość łatwego usunięcia nadmiaru tłuszczu jaki zbierze się na powierzchni, przez co zupa będzie jeszcze bardziej dietetyczna :)

Na początek przedstawiam Wam zupę mojego kolegi P., oryginalnie bodajże według przepisu Jamie Olivera. Niezwykle szybka w wykonaniu, idealna na ten dzień kiedy później niż zwykle wróciliśmy z pracy i właśnie zastanawiamy się nad zamówieniem pizzy :)

ZUPA ZE SZPINAKU I SOCZEWICY

7-8 szklanek wywaru
2 marchewki
2 laski selera naciowego
2 średnie cebule
2 czosnku
2 cm. kawałek świeżego imbiru
1 (lub mniej) ostra papryczka chile (użyłam habanero)
10 malutkich pomidorków
2 szklanki czerwonej soczewicy
7 małych garści szpinaku
oliwa z oliwek
jogurt
sol/pieprz

Marchewkę, seler, cebulę i czosnek kroimy na dosyć drobne kawałki. Podsmażamy w dużym garnku na niewielkiej ilości oliwy przez ok. 10 minut.
Drobno kroimy imbir, papryczkę chili (tutaj pamiętajmy o ostrości i dodajmy wedle smaku), pomidorki kroimy na pół. Dodajemy do garnka wraz z soczewicą, całość zalewając wywarem. Doprowadzamy do wrzenia i gotujemy aż soczewica stanie się miękka, czyli naprawdę krótko. W moim przypadku było ta niecałe 10 minut. Trzeba uważać aby nie przegotować, ponieważ soczewica BARDZO szybko zamieni się nam w papkę. Na ostatnie 30 sekund dodajemy uprzednio umyty szpinak, mieszamy i gotowe!
Zupę przed podaniem można zmiksować, mi jednak o wiele bardziej w tym przypadku pasuje wersja "w całości". Jeśli wyjdzie zbyt ostra, można jej smak złagodzić dodając już do miseczki jogurt naturalny.


niedziela, 6 stycznia 2013

Wieczór Trzech Króli

Ostatni wieczór świątecznych wakacji.  Święto Trzech Króli.  Drzwi kredą naznaczone, szkoda, że w tutejszych kościołach nie rozdaje się paczuszek z ziołami, pamiętam z dzieciństwa ich słodkawo-duszący zapach.
W okolicy powoli gasną radosne światełka. My jeszcze świecimy. Prawosławni sąsiedzi dopiero dzisiaj zaczynają swoje świętowanie, przed ich domem mrok rozprasza biało-niebieska, radosna choinka.

Zimno. Siedzę przed kominkiem otulona kocem, w ręku ciepła herbata z miodem i cytryną. Napawam się resztkami ciszy i spokoju przed kolejnym, intensywnym rokiem. Jutro zaczniemy pracę, szkołę, codzienność zawita w nasze poświąteczne progi. Trzeba ją powitać radośnie, z błyskiem w oku i podniesionym czołem.
Chociaż tak bardzo nam się nie chce ;)


piątek, 4 stycznia 2013

Dosiego Roku czyli komu bombkę, komu?

Opustoszały dom straszy ciszą i spokojem.
Po radosnych dwóch tygodniach jadła, picia, jeżdżenia na nartach i wieczornym oglądaniu filmów powoli wracamy do rzeczywistości. Odkładam na półki talerze i sztućce, piorę obrusy, gorliwie głaszczę psa nagle pozbawionego wielu tulących go ramion.
Choinki jeszcze nie ruszam. Podlewam ją z nadzieją, że wytrzyma z nami cały styczeń.
Oglądam moje ulubione bombki.
Okres poświąteczny to czas ich wielkich przecen, wyprzedaży.
Rok temu upolowałam takie cudeńka:









i trochę bardziej klasycznie:





Zato wczoraj, w Pottery Barn, czekał na mnie taki oto starodawny bałwanek, przeceniony o 90% !



Lecę już , życząc wszystkim tutaj zaglądającym zdrowia i spełnienia marzeń w Nowym Roku.
Na osłodę poświątecznej pustki w domu idę dzisiaj z córcią do filharmonii :)