wtorek, 6 listopada 2012

Tydzień, który mi dołożył

Niby nic takiego się nie stało, wszyscy cali i zdrowi, życie toczy się dalej swoim zwariowanym tempem, a jednak. Poprzedni tydzień dokopał mi potwornie. Dokopał tak, że do dzisiaj nie mogę się pozbierać , liżę rany, ciągle oglądam się za siebie i patrzę czy ktoś jeszcze nie chce mi przywalić...
I po co mi to? Po co pcham się w działalność skoro już kilka razy wcześniej udowodniłam sobie, że się do tego nie nadaję? Że nie jestem wystarczająco wyrachowana, wystarczająco gruboskórna, że nie zniosę walki poza ringiem i ciosów poniżej pasa? Dlaczego dbam o interesy innych zapominając o swoich własnych? Dlaczego nie przymykam oczu na kłamstwa i krętactwo? Po jaką cholerę mi to wszystko???

Bilans minionego tygodnia to koszmarne ilości adrenaliny w moim systemie, to nieprzespane noce, wylane łzy, długie nocne rozmowy, roztrzęsiony głos, oczekiwanie na cud...

I co z tego, że ktoś przeprasza? Przeproszenie jest tutaj częścią gry, nie przyznaniem się do winy i skruchą za popełnione czyny...

Wcale się nie zdziwiłam, kiedy w piątek pewna pani wjechała w bok mojego samochodu. Zatrzymałam się i pomyślałam...ciekawe co jeszcze?

Dzisiaj podjęłam decyzję, że przestaję się w to bawić, przestaję się angażować, nie zauważam działań na korzyść lub niekorzyść nikogo. Mam to w dupie. Idę czytać książki!

10 komentarzy:

  1. Widać, że Ameryka niczym nie różni się od Polski....a na poprawę nastroju to tylko dużo dobrej czekolady :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pytasz po cholerę Ci to wszystko ... po to byś czuła się sobą ... po to by kłamstwa i krętactwa innych nie zdołały Cię zmienić...Nikt nie obiecywał , że w życiu będzie łatwo i pięknie ... gdy się wali - to lawinowo ...

    OdpowiedzUsuń
  3. @ Iwona - albo Chardonnay ;)

    @ ankawell - swoją drogą to ciekawe, że jak już się zacznie, to nie widać końca...ta babka co we mnie walnęła w piątek bardzo mi dziękowała, że na nią nie nawrzeszczałam...a ja w sobie już ani kszty energii nie miałam, to co miałam wrzeszczeć ;)
    Właśnie zajrzałam na Twoją stronę i smakowite piersi już się marynują...:)

    OdpowiedzUsuń
  4. widocznie nieszczęścia chodzą seriami...może się cholery w trudnych chwilach jednoczą i wzajemnie wspierają ? :):):)

    OdpowiedzUsuń
  5. widocznie nieszczęścia chodzą seriami...może się cholery w trudnych chwilach jednoczą i wzajemnie wspierają ? :):):)

    OdpowiedzUsuń
  6. @ ankawell - wygląda na to. Dzisiaj jest mi już dużo lepiej, bo ostatnie kilka dni to jakbym na odwyku była. Dzisiaj powracam do żywych. Za chwilę idę na kolacje z jakimiś szyszkami z Polski ;)
    Moja córka wykona smakowite piersi!

    OdpowiedzUsuń
  7. jak nic, to nic, a jak coś, to klęska urodzaju. I to w dobrych sprawach, jak również tych złych. Jak to mnie Kalina zawsze na blogu pisze - nawet najdłuższa żmija kiedyś mija.
    A książki są dobre na wszystko.
    Czy Ty znasz Franzena? ja teraz czytam Korekty i po prostu przepadłam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Współczuję, tylko jak tu się nie angażować jak masz to w naturze. Znane jest mi takie uczucie, że przestaje się reagować na kolejnego kopa i tylko żal i pustka w środku. Ale to mija...chociaż pozostawia ślad.
    No i książka na lekarstwo oczywiście.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie chciałabym dokładać Ci dodatkowo , ale właśnie nominowałam Cię do Liebster Blog...sorrrrry :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wielkie dzięki! Przepraszam za zwłokę, już odpowiadam na pytania...

    OdpowiedzUsuń