środa, 26 grudnia 2012

Jak tam świętowanie?

Tych najwspanialszych, najbardziej rodzinnych ze świąt? Mam nadzieję, że rodziny bliższe i dalsze pozostają w nieustającej zgodzie i pojednaniu...:)
U nas atmosfera super domowa, mimo wielu gości (dzisiaj dojeżdżają następni) . Leniwe poranne śniadanka, ujeżdżanie okolicznych górek, oglądanie filmów w nowym, domowym kinie (to nasz bożonarodzeniowy prezent dla nas, ale o tym będzie kiedy indziej).
Codziennie wyjadamy resztki, dogotowując coś nowego . Dzisiaj flaki po florencku czyli trippa a la florentina.

1 kg obgotowanych flaków, pokrojonych na paski
1 duża marchew
1 duża cebula
1/2 pęczka zielonej pietruszki
dwie 400 gramowe puszki pomidorów w zalewie lub tyle samo pomidorów świeżych
1 łyżeczka ostrej papryki
sól
parmezan
oliwa z oliwek

Cebulę traktujemy w kostkę, tak samo marchewkę, pietruszkę siekamy.
W dużym garnku/głębokiej patelni podgrzewamy oliwę, wrzucamy cebulę, marchew i pietruszkę i dusimy przez około 15 minut. Dodajemy flaki, dusimy następne 5 minut. Dodajemy pomidory, paprykę i sól do smaku. Doprowadzamy do wrzenia i dusimy na wolnym ogniu aż flaki będą miękkie a sos zgęstnieje.
Przed podaniem posypujemy parmezanem. We Florencji, pod domem Dantego, podaje się te flaki, w dużej,  pszennej bułce. Smacznego !

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wesołych świąt

Za pięć minut północ. Podjadam resztki kabanosa, jeszcze bez grzechu. Na kuchence leciutko pyrkocze czerwony barszcz, bolą mnie nieziemsko stopy od całodziennego wędrowania po kuchni. Goście śpią snem sprawiedliwych, ich dziarskie chrapanie świadczy o dobrze zasłużonym odpoczynku. Jutro znowu przed nimi pojedynek ze stokiem. A potem magiczna kolacja, kolędy, drzewko...
Życzę Wam wszystkim radosnych świąt Bożego Narodzenia.


piątek, 21 grudnia 2012

Wigilijna zupa grzybowa inaczej

Dzisiaj chciałam przypomnieć Wam zupę grzybową, którą odkryłam ponad rok temu i która zagościła wtedy na naszym wigilijnym stole.
Jesteśmy rodziną,  u której na Wigilii zawsze musi być grzybowa zupa. Z konieczności, ponieważ grzybów leśnych tutaj nie mamy, przez lata K gotował pieczarkową (tak, to jego wigilijna specjalność, podobnie jak smażenie ryb), ale kiedy pierwszy raz spróbowaliśmy węgierskiej zupy grzybowej narodziła się nowa, wigilijna tradycja.  Zapraszam do wybróbowania!

Wigilijna zupa grzybowa inaczej



czwartek, 20 grudnia 2012

Boże Narodzenie 2012 - odsłona czwarta czyli kocham ten czas!

Tak, kocham! Mimo iż roboty huk a po chorobie czuję się taka, troszkę jak na dragach ;)
Jest wspaniale. Flaki ugotowane i pokrojone, nóżki nastawione, rosoły się pichcą, kapusta na bigos dokisza się, mleko na ser ścina się, wokól bałagan nieziemski - wiecie jak to jest gdy się sprząta i gotuje - a mi i tak jest super. Kocham ten czas przygotowań!
Na zaprzyjaźnionych blogach mnóstwo fantastycznych pomysłow - a to rolada schabowa (Lepszy Smak), a to ryba po grecku (Życie od kuchni) - wszystko śliczne i dietetyczne, chyba się jeszcze dzisiaj skuszę na obie pozycje!
Czas przygotowań do świąt jest darem. Wykorzystajmy go! Nie dajmy się ponieść nerwicom i nie przygniećmy się ciężarem własnych oczekiwań. Cieszmy się! (mam ochote zakrzyknąć Alleluja, ale wiem, to nie te święta ;).



poniedziałek, 17 grudnia 2012

Wygrzebuję się z pieleszy

Powaliło mnie na okres weekendu. Powoli wygrzebuję się, wracając na świąteczne tory z dwudniowym, nieplanowanym opóźnieniem.


Aura już typowo świąteczna. Dzisiaj zapowiadają kolejne opady...i tak już przez następne dwa miesiące :)


Bombki i sople dekorują nasze drzewko.



W oczekiwaniu na mrozy...

piątek, 14 grudnia 2012

Jak sobie poradzić?

Są takie dni, kiedy mam ochotę spakować walizki, zamknąć dom na cztery spusty i wyjechać.
Dzisiaj jest taki dzień...
Konkretnie to zabrać dom na plecy wraz ze wszystkimi  kochanymi domownikami i przenieść się do beztroskiego świata mojej młodości, gdzie takie horrory się nie działy.


wtorek, 11 grudnia 2012

Marokański czar

Też tak macie, że wchodzicie na jakiś ulubiony blog, potem czytacie komentarze i wędrujecie w ten sposób po blogosferze , czasami trafiając na coś co wyraźnie przypada Wam do gustu? Jeśli nie, to zazdroszczę, bo ja właśnie w taki sposób przepadam w internecie...
Ale do rzeczy. Przechadzając się w czeluściach blogosfery trafiłam na blog Hani Kasi i od razu wiedziałam, że muszę spróbować marokańskiej zupy, którą u siebie przedstawiła. Od czasu pierwszego spotkania wykonałam zupę już trzy razy, także czas najwyższy na przedstawienie jej także u mnie (a lodówka, co to ją miałam właśnie sprzątać, niech czeka).

To zupa treściwa, podawana ponoć często po zachodzie słońca w okresie ramadanu. Mnie zaintrygowała ta laska cynamonu, bo z tym to jeszcze zupy nie gotowałam.
Zupa nazywa się Harira. Jest naprawdę inna, słodko kwaśna, ale nie w jakiś obezwładniający sposób. Polecam.

1/2 szklanki ciecierzycy moczonej przez noc
1/2 kg wołowiny
oliwa z oliwek
1 duża cebula potraktowana w kostkę
3 duże ząbki czosnku drobno pokrojone lub potraktowane praską
3 łodygi selera naciowego pokrojonego w plasterki
mała puszka pomidorów w zalewie (u mnie - słoiczek własnych )
jedna marchew pokrojona jak kto lubi
laska cynamonu :)
2 liście laurowe
2 łyżeczki kminu rzymskiego  - kumin
1 łyżeczka imbiru - ginger  (użyłam mielonego, ale można też i ze świeżym)
1/2 łyżeczki kurkumy  - turmeric
1 łyżeczka papryki słodkiej
1/4 łyżeczki papryki ostrej (u mnie smoked pimento)
1/2 łyżeczki świeżo startej gałki muszkatułowej - nutmeg
sól i pieprz wedle uznania
3 łyżki czerwonej soczewicy
2 litry wody lub delikatnego bulionu
sok z limonek i natka pietruszki/kolendry do podania


Ciecierzycę po całonocnym moczeniu płuczemy, zalewamy wodą i gotujemy przez ok. 45 minut.
W dużym, u mnie żeliwnym, garnku rozgrzewamy oliwę i obsmażamy na niej mięso - ja czynię to w dwóch rzutach. Do mięsa dodajemy cebulę i czosnek i smażymy przez chwilę aby mięso złapało zapach. Dodajemy seler i znowu podsmażamy, mieszając. Kiedy z garnka wydobywa się już fajny zapach (po kilku minutach) dodajemy przyprawy, pomidory, ciecierzycę - wszystko dokładnie mieszamy i zalewamy wodą lub bulionem. Gotujemy do miękkości, u mnie około godziny. Pół godziny przed końcem gotowania wrzucamy do zupy soczewicę a 20 minut przed końcem pokrojoną marchew (coby się nam nie rozpadła).
Doprawić solą, pieprzem i delikatnie sokiem z limonki do smaku. Podawać samą lub z oddzielnie ugotowanym makaronem, już na talerzu posypując zieleniną.




Naprawdę inna, ale bez obezwładniającego swoją innością smaku.

Ponieważ zimno, zupy gotuję niemal codziennie. Przypominam Wam zatem o jednej z bardziej popularnych w moim domu zup, o której pisałam tutaj. Zuppa Toscana. Nie jest już tak dietetyczna jak Harira, ale naprawdę pyszna. To zdjęcie z przedwczoraj:



Małe co nieco a cieszy :)

W moim ulubionym sklepie znalazłam takie cudeńko:



Miniaturka starych łyżew, zupełnie jak prawdziwe, z brązowej skóry, tylko maciupkie, jak dla lalki.
Jeszcze nie wiem gdzie umieszczę, na teraz zawisły jako ozdoba wieńca przy wejściu do domu...


sobota, 8 grudnia 2012

Dzielę się z Wami moją radością

Jest pewien temat, który świadomie omijam na tym blogu a który siedzi w mojej głowie cały czas.
I chyba właśnie przez to, że ciągle w myślach, że ciągły stres, ciągła niepewność, nie chciałam dzielić się tym tutaj. Chciałam od tego uciec. Ale dzisiaj dostaliśmy pierwszą dobrą wiadomość i, niczym za skinieniem czarodziejskiej różdżki , zasłona stresu opadła.
Ten temat to Starszy i jego aplikowanie na studia. Nie będę tutaj opowiadała, jak bardzo system tutejszy różni się od polskiego i dlaczego, itd...dostaliśmy dzisiaj wiadomość, że Starszy został przyjęty na California Institute of Technology czyli Caltech, jedną z najlepszych uczelni technicznych na świecie.
Cieszę się bardzo. To taka pierwsza oznaka z zewnątrz, że On jest naprawdę mądry, że nawet na papierze ktoś to zauważył.
Będzie jeszcze sporo dobrych, ale i sporo złych wiadomości. System przyjęć na studia w Stanach jest przedziwny. Ale pierwsze płoty mamy już za sobą. Piszę "my" bo ten projekt o nazwie "dzieci" to przecież projekt całej rodziny.
Na zakończenie dodam, że radość ta nie przysłania mi niczym stresu obcowania z dwoma nastolatkami. W chwili obecnej na dworze śnieżyca, a oni obydwoje w mieście stołecznym na zabawie popularnie zwanej "winters".  Miasto stołeczne oddalone o 50 kilometrów, na drodze ślizgawka, że nie wspomnę innych niebezpieczeństw (alkohol, marycha, inne dragi, sex, no i co tam jeszcze moja schorowana wyobraźnia sobie przypomni).
Od jutra wracamy do tematów świątecznych...;)

 A tutaj jeden z budynków Caltech w słonecznej Kaliforni...

czwartek, 6 grudnia 2012

Szaleństwa świątecznych dekoracji

Uwielbiam. Jak każdy zresztą, domniemam?
O dekorowaniu mowa. Szczególnie tym na Boże Narodzenie.

Mam w pobliżu ukochany sklep, do którego wpadam ile razy dopadnie mnie chandra, i zawsze wychodzę radośniejsza. Może kiedyś zdobędę się na odwagę i zapytam właścicielkę, czy kilka zdjęć mogę cyknąć, wtedy Wam pokarzę...W każdym bądź razie udałam się tam w poszukiwaniu mikołajkowych upominków. Znalazłam, jak zwykle zresztą, wspaniałe drobiazgi. O jednym rozpisałam się w poprzednim poście, teraz czas na drugi. Są to gwiazdki pokryte naturalnym mchem. Spodobała mi się ich naturalność (nie lubię plastiku), spodobała potencjalna wszechstronność.
Kupiłam sztuk pięć. Trzy z nich już powiesiłam nad sypialnianym lutrem.



Czyż nie są uniwersalne?







W okresie Bożego Narodzenia pachną świętami, szczególnie gdy na zieleninie w ściennym wazonie zawisną bąbki a wesołe światełka wpadają z zewnątrz w zaśnieżone dni. Latem będą mi przypominały rozgwiazdy - może je wtedy zawieszę w okolicy łazienki ;)



Teraz poszukuję jakiejś poduszki o tematyce świątecznej, dla zaakcentowania , najlepiej jednak aby nie była  zbyt bożonarodzeniowa,  ale zimowa w swojej wymowie. Utrzyma się wtedy na naszym łożu dłużej :)
Jeśli macie jakieś pomysły - podeślijcie proszę.
Tymczasem spadam, bo rosół kipi...

Boże Narodzenie 2012 - odsłona trzecia, czyli Mikołajki !

Do nas tradycyjnie wpada zabierając listy z życzeniami pozostawione w butach i przy oazji, jak już jest, zostawia tam jakieś drobiazgi. Kiedyś były to słodycze, w miarę jak towarzystwo podrosło słodycze zamieniły się w bardziej użyteczne drobiazgi.

Tutaj święty zatrzymał się w mojej sypialni na lampkę wina, zanim powrzucał upominki do butów czekających przy drzwiach. Rozpakowany prezent dostałam ja. Prawda, że śliczny!



Tutaj macie zbliżenie z dzisiejszego poranka


Oh, kochany Mikołaj wie, co tygryski lubią najbardziej!

Dzisiaj przede mną typowy, przedświąteczny dzień :) Poczta, bo pierwsza świąteczna paczka już zapakowana, muszę zorganizować wyprawę do piwnicy i zacząć wreszcie przynosić świąteczne dekoracje, ta kapusta też się sama nie zakisi, także zawijam rękawy i do roboty...milego dnia !

wtorek, 4 grudnia 2012

Barbórka

Post na blogu Li uświadomił mi, że dzisiaj święto górnika!
Barbórka kojarzy mi się z apelami ku czci w przedszkolu i szkole podstawowej, czarnymi czapami z białym piórem, no i z drogą do Katowic wybudowaną za Gierka.

Barbara to popularne imię, ale w moim życiu Barbar niewiele.
Jest jedna, która miała spory pływ na ukształtowanie mnie jako człowieka, ciocia Basia z Marsa (czy z Księżyca? ktoś pamięta jak na ten dom mówiliśmy?). Dzisiaj to pani zbliżająca się do osiemdziesiątki. Kiedy ostatnio ją widziałam podarowała mi swoje zdjęcie, zdjęcie młodej dziewczyny. Fajnie tak.
Sto lat ciociu Basiu! W zdrowiu i radości...


poniedziałek, 3 grudnia 2012

Nowa stara biblioteka

Po wielu miesiącach spożywania posiłków w przytulnej atmosferze książek zebrałam się w sobie i przetargałam słowo pisane w należne mu od zawsze miejsce.


Pierwszym krokiem było opróżnienie półek. Słowo pisane wylądowało warstwami bez ładu i składu na stole i trwało tak w cierpliwym oczekiwaniu miesiąc , kiedy to ja udawałam że bibliotekę przeprowadzam a tak naprawdę to brałam pierwszą lepszą książkę i w drodze z jadalni do biblioteki (jakieś 10 metrów) wpadałam w otchłań lektury. No ale kiedyś musiałam się otrząsnąć i dzisiaj w stołowym ksiażek już nie zobaczycie.
Są tutaj:


Więcej o tym jak zmieniliśmy bibliotekę opowiem innym razem, dzisiaj jest o książkach.
Podjęłam się ułożenia ich alfabetycznie i już dzisiaj wiem, że nie był to najlepszy pomysł. Bo niedość że musiałam je w czasie układania non stop przesuwać z półki na półkę, to teraz ile razy coś będę chciała dodać, czeka mnie ta sama przepychanka. Nie wiem, może powinnam poukładać je kolorystycznie, tak jak w najnowszej książce Grocholi ? ;)
Po lewej język angielski, po prawej polski. Miejsca na półkach nie ma, potrzebuję więcej szafek, ale to już zadanie na nadchodzący rok.

No i powstały mi np. takie mezaliansy: Einstein i Bridget Jones ;)




Mam kilka starych książek, nie wiem jak je wyeksponować. Tutaj próba ze szkłem powiększającym i klepsydrą:


Miłego dnia !

Wcześnie rano kawa smakuje wyjątkowo

Dostałam dzisiaj od życia dzień wolny nie reglamentowany. Po ostatnim zapieprzu jest mi on potrzebny jak "ptakom lot podniebny". Planów mam na trzy dni z hakiem, ale na razie pozwalam tej magicznej, porannej chwili trwać jak najdłużej. Światełka na domu wpadają delikatną łuną do środka, jest poranek, brzask, a wrażenie  spokoju jak wieczorem...i ta tytułowa kawa smakuje naprawdę wyśmienicie.
Miłego poniedziałku!


niedziela, 2 grudnia 2012

Boże Narodzenie 2012 - odsłona druga

Nie będę Wam pisała, że leci jak szalony, bo sami wiecie.
Staram się zapobiec jakoś temu szaleństwu, ale ciężko, ciężko...

Piątkowym wieczorem Młodsza zorganizowała wyjście na szkocki wieczór w Filharmonii - zwolniło na jakieś dwie godziny, nie powiem, ale już kiedy późną nocą wracałyśmy do domu, nagle przypomniała sobie, że może jeszcze zdążymy odebrać jej karnet narciarski, że właśnie trwa jakiś tam festyn i jeśli się pośpieszymy to nie trzeba będzie po kawałek papieru i zdjęcie wjeżdżać na górę. No i tym samym tymczasowe spowolnienie trafił szlag. Nacisnęłam na gaz.
W domu pobojowisko. Nie wiem czemu, ale szlag mnie trafia kiedy nie potrafię okiełznać domowych porządków. Może dlatego, że czuję wtedy w jakiś idiotycznie kretyński sposób swoją przegraną? Przegraną     z psimi kłakami zwijającymi się w delikatne kłęby po kątach. Wszechświat zasuwa ostro do przodu kiedy jestem wkurzona. Całe szczęście w sobotę przyszła pani Jola i po wspólnym bieganiu ze szczotkami i odkurzaczami wrócił błogi spokój . Zwolniło...

Pogoda pochmurna, idzie deszcz ze śniegiem. Korzystając z resztek dnia przyczepiliśmy wieńce na okna. Pięć okien, pięć wieńców. Od razu bardziej świątecznie się zrobiło.
W oknach niektórych sąsiadów błyskają już choinki...


środa, 28 listopada 2012

Najlepsza na świecie kapusta kiszona i najlepsza mascara

Znacie przepis jak ją zrobić (tą kapustę, nie mascarę) ? To podzielcie się, proszę...

Kisiłam kapustę już kilka razy, ale tak naprawdę "udała" się tak wspaniale tylko raz.
Zazwyczaj problemem jest, że wydziela za mało soku i zaczyna powoli od góry przysychać. Nie wiem czy fakt mojego pustynnego klimatu ma tutaj aż tak duże znaczenie?
Niemniej jadę dzisiejszym wieczorem po główki ekologicznej kapusty którą chcę zakisić i użyć na świąteczne smakołyki.
Dzielcie się proszę swoim doświadczeniem w tej kapuścianej dziedzinie...

Idąc z duchem zakupów kosmetycznych o których Casablanka pisała, kupiłam sobie dzisiaj serum na mój wymagający reanimacji dekolt  i przy okazji dokupiłam swoją ulubioną mascarę. Kilka miesięcy temu ktoś namówił mnie na inną - strasznie byłam niezadowolona. Dzisiaj wracam do moich wieloletnich korzeni. Nie potrzebuję drogich - ta jest najlepsza na świecie !


wtorek, 27 listopada 2012

Boże Narodzenie 2012 - odsłona pierwsza

O tym, że w Stanach święta zaczynają się w listopadzie wie każdy, nawet taki co mało wie.
W tym roku Thanksgiving Thursday przypadł tak wcześnie, że dał spragnionym handlowcom i nie mniej spragnionym wydawania forsy tłumom prawie o tydzień więcej !

Szaleństwo przedświątecznych zakupów zaczyna się tradycyjnie w piątek po święcie Dziękczynienia (czyli po dniu indyka) czyli w Black Friday. Tyle, że od zeszłego roku ten piątek zaczyna się już w czwartek (wiem, absurd, tylko amerykanie mogą coś takiego wymyśleć). Wiele lat temu odkryliśmy  uroki wstawania o czwartej rano i stania w kolejce przed sklepem w oczekiwaniu na otwarcie i z wielką nadzieją, że coś nam się uda złapać. Jedyne wytłumaczenie jakie mam na swoją obronę to fakt, że dorastałam w PRL-u i za butami musiałam kiedyś stać cały dzień (że nie wspomnę jazdy pierwszym dziennym autobusem i wystawania w kolejce do komercyjnego, tylko po to aby tuż przed otwarciem (czyli o jakiejś dziesiątej) być zastąpionym przez własną rodzicielkę - bo o ile krakowską od polędwicy potrafiłam odróżnić, to wybranie ładnej łopatki przechodziło moje ówczesne możliwości i dlatego pani matka przyjeżdżała z odsieczą).

Teraz nie jestem już młodą mężatką poszukującą telewizora, dywanu czy deski do prasowania. Teraz jestem po czterdziestce i uwielbiam poranne spanie. Ale moja Młodsza uwzięła się i wyciągnęła na te koszmarne zakupy. Wróciłyśmy z kilkoma upolowanymi tobołkami, z którego najbardziej chyba mnie cieszy to:


To crockpot, czyli slow cooker, czyli naczynie do powolnego gotowania w niskiej temperaturze.
Dotychczas miałam jedynie model dużo mniejszy, służy nam wiernie do gotowania prawdziwej owsianki.
W ten model to ja niemalże indyka zmieszczę ;)

Rozpoczęłam od dania pachnącego świętami, czyli od  wieprzowiny w sosie z ananasa i żurawin, przyprawionej gożdzikami i gałką muszkatułową...czujecie już ten zapach?


Z ostatniej chwili:

Danie wyszło naprawdę wspaniałe, smakowało wszystkim. Robi się tak:
1.5 - 2 kg, kawałek wieprzowiny bez kości natrzeć dokładnie solą, pieprzem i suchym czosnkiem.
Włożyć do garnca . W osobnej sporej misce wymieszać puszkę podziabanego ananasa wraz z sokiem, puszkę sosu z żurawin, ale takiego co to ma ciągle całe żurawiny, 1/4 łyżeczki rozdrobnionych w moździerzu gożdzików, 1/4 łyżeczki gałki muszkatułowej, 1/2 łyżeczki soli. Wymieszać dokładnie, wlać do garnca tak aby pokryło (lub prawie pokryło, jak u mnie) mięso i nastawić na opcję "low" czyli o najniższej temperaturze na 7 i pól godziny! Najlepiej wstawić rano przed wyjściem do pracy a po powrocie będzie na nas obiad czekał. Jeszcze tylko jakaś szybka sałata i wszyscy będą usatysfakcjonowani :)

Nadrabianie zaległości

Już spory czas temu dostałam wyróżnienie Liebster Blog od Ani z bloga Życie od kuchni.
Dziękuję i przepraszam za opóźnienie w "odbiorze" :)

"Wyróżnienie Liebster Blog otrzymywane jest od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawane dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechniania. Osoba z wyróżnionego bloga odpowiada na 11 pytań zadanych przez osobę, która blog wyróżniła. Następnie również wyróżnia 11 osób (informuje je o tym wyróżnieniu) i zadaje 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, z którego otrzymało się wyróżnienie."

A to pytania Ankiwell i moje odpowiedzi:

1.  Co fascynuje Cię w ludziach ?

Odmienność.  Oryginalność. Ale taka naturalna, nie na siłę.

2.  Jakie miejsca chciałabyś odwiedzić ?

Azję. Syberię. Skandynawię. W takiej kolejności
4.  Co Cię ostatnio zachwyciło i zatrzymało w biegu ?

Bardzo często zachwycają mnie "moje" góry. Potrafią wyglądać wprost magicznie kiedy światło i pora dnia jest ze sobą w zgodzie.
5.  Czy stać Cię na bezinteresowność  , dobroczynność / nie pytam w sensie finansowym /  ?

Absolutnie, ciągle i nieustająco . Ale nie lubię wykorzystywaczy.
6.  Czy wiesz czym jest SZLACHETNA PACZKA ?

Nie mam pojęcia ale już lecę guglować :)
7.  Czy przyjaźń pomiędzy kobietą , a mężczyzną istnieje ?

Oczywiście!
8.  Czy możesz polecić mi jakiś film , który ostatnio oglądałaś ?

Hangover.  Zasiadałam z nastawieniem, że będzie głupawe i bardzo mile mnie zaskoczył.
9.  Czy zdarza Ci się uśmiechać  do nieznajomych na ulicy  ?

Tak, ale w Stanach to normalne. w Polsce natomiast czasami patrzą się na mnie jak na murzyna, chociaż coraz więcej ludzi na mój rozbawiony uśmiech odpowiada podobnie.
10. Czy możesz polecić mi jakiś kawałek Twojego ulubionego muzyka ?

http://www.youtube.com/watch?v=PcyUqTiNjJo
11. Czy masz ulubiony obraz / grafikę  ?





Przepraszam, że trzcionka taka misz-masz, ale poleciałam po najmniejszej linii oporu ;)

Nie nominuję dzisiaj bo muszę najpierw złapać dzien wczorajszy, ale co się odwlecze to nie uciecze. Rezerwuję prawo do niminowania w przyszłości...

poniedziałek, 26 listopada 2012

30 Year Long Affair



Moje zauroczenie Jeżycjadą zaczęło się ponad trzydzieści lat temu, od Kłamczuchy.
Myślę, że przeczytałam ją w 1981 roku, czyli miałam w rękach jej drugie wydanie, jeszcze to Naszej Księgarni. Pewnie gdzieś tam leży w otchłaniach strychu mojej matki, a może komuś oddała?
Nieważne, bo w mojej własnej bibliotece ukrytej w drewnianym domu w Górach Skalistych  mam wszystkie  książki Małgorzaty Musierowicz! Kocham Jeżycjadę miłością silną acz platoniczną. Pracy magisterskiej z Jeżycjady nie posiadam, ale kilka opublikowanych artykułów na jej temat popełniłam. Do niektórych pozycji powracałam i nadal powracam, inne połknęłam i odstawiłam na półkę, do kolekcji. Lubię wszystkie.
Szczęśliwą osóbką jestem, bo dane mi było poznać w czasach cielęcych autora którego bardzo polubiłam, który kiedy go poznałam był dopiero na początku swojej drogi i dlatego dane mi z nim było do tej pory spędzić ponad trzydzieści lat. I czekam na więcej!
McDusię podesłała mi kochana moja mama. Ona pewnie nie rozumie tego zauroczenia ale jest fantastyczna i spełnia moje dziwaczne zachcianki. Fajnie to, kiedy 76 letnia dama kupuje wybitnie młodzieżową książkę (te rysunki Musierowicz są aż zanadto zdradliwe) dla swojej 44 letniej córy :)

Książkę połknęłam w dwa wieczory (skończyły się czasy kiedy lektury miały pozwolenie na trzymanie mnie pod lampą do białego rana) , czując niesamowity żal, jak zwykle zresztą, że już się skończyła.
Nie wiem, dlaczego ciągle lubię. Może dlatego że czytając Jeżycjadę  jestem beztroską dziewczyną przeżywającą jedną ze swoich pierwszych miłości? A może dlatego, że zawsze potrafię znależć w książkach Musierowicz odpowiednik siebie na obecnym etapie życia? Nigdy mnie nie zawodzi. I już doczekać się nie mogę części kolejnej!



Zbieram się

Aczkolwiek powoli mi to przychodzi...
Nie pisałam, ale zaglądałam do Was, także mniej więcej na bierząco jestem ;)

Wczoraj przeleciałam jak burza po domu zbierając pomarańczowe światełka - przyszedł  czas zamiany dyni na gałązki świerku. Przy okazji zerkania na kilka wnętrzarskich blogów zobaczyłam jak ślicznie można dekorować gałązkami modrzewiu. Muszę ruszyć na poszukiwania.

Do wieczora :)


wtorek, 6 listopada 2012

Tydzień, który mi dołożył

Niby nic takiego się nie stało, wszyscy cali i zdrowi, życie toczy się dalej swoim zwariowanym tempem, a jednak. Poprzedni tydzień dokopał mi potwornie. Dokopał tak, że do dzisiaj nie mogę się pozbierać , liżę rany, ciągle oglądam się za siebie i patrzę czy ktoś jeszcze nie chce mi przywalić...
I po co mi to? Po co pcham się w działalność skoro już kilka razy wcześniej udowodniłam sobie, że się do tego nie nadaję? Że nie jestem wystarczająco wyrachowana, wystarczająco gruboskórna, że nie zniosę walki poza ringiem i ciosów poniżej pasa? Dlaczego dbam o interesy innych zapominając o swoich własnych? Dlaczego nie przymykam oczu na kłamstwa i krętactwo? Po jaką cholerę mi to wszystko???

Bilans minionego tygodnia to koszmarne ilości adrenaliny w moim systemie, to nieprzespane noce, wylane łzy, długie nocne rozmowy, roztrzęsiony głos, oczekiwanie na cud...

I co z tego, że ktoś przeprasza? Przeproszenie jest tutaj częścią gry, nie przyznaniem się do winy i skruchą za popełnione czyny...

Wcale się nie zdziwiłam, kiedy w piątek pewna pani wjechała w bok mojego samochodu. Zatrzymałam się i pomyślałam...ciekawe co jeszcze?

Dzisiaj podjęłam decyzję, że przestaję się w to bawić, przestaję się angażować, nie zauważam działań na korzyść lub niekorzyść nikogo. Mam to w dupie. Idę czytać książki!

wtorek, 30 października 2012

Poranny upływ czasu

Stopy przykryte zielonym pledem.
W prawym dolnym rogu czas nieubłaganie przesuwa się do przodu.
Nie chcę wychodzić spod koca, chcę czytać...czas jednak nie staje...


poniedziałek, 29 października 2012

Zmarła

W poniedziałek, jak zresztą zapowiadała...

http://chustka.blogspot.com/2010/04/poczatek.html

Miłego czytania dla tych co jeszcze nie czytali...

Widzi mi się taki pogrzeb Joaśki (ale musicie wytrwać co najmniej do 4:45 żeby wiedzieć o co chodzi )




niedziela, 28 października 2012

Słowo na niedzielę czyli muzyka na chwałę Boga

Włączcie sobie najpierw, potem czytajcie...



Moj kościól parafialny ma wspaniałą akustykę i super nowoczesne organy/komputer.
Organista zawsze przed i po mszy gra coś z repertuaru klasycznego. Fajnie jest tak gromadzić się w kościele, wychodzić z niego, przy dżwiękach czegoś innego niż pieśni kościelne. Dla mnie, matki która sama nie grając na żadnym instrumencie wychowała dwoje muzykujących dzieci, to frajda.
Najbardziej porywa mnie właśnie to, czego teraz słuchacie - Toccata i Fuga d-moll Bacha.
Według mnie to utwór najbardziej oddający wszechmoc i chwałę Boga. Pompatyczny  i radosny. Natychmiast wpadający w ucho, a jednocześnie trudny. Wspaniały.
Wiecie już, że własnie dzisiaj na koniec go zagrał. Kilkadziesiąt osób zostało aby unosić się wraz z nutami na wyżyny . Po dziewięciu minutach - gromkie brawa. Nasz młody organista gra naprawdę dobrze, a mury i sprzęt pomagają mu ochoczo. I nie trzeba być praktykującą osobą, aby słuchając tej muzyki  uwierzyć w siłę i moc stwórczą...zatem słuchajmy...

sobota, 27 października 2012

Dynia acorn w sosie słodko kwaśnym czyli sezon w pełni

Sezon na dynie w pełni.  Dotychczas gotowałam jedynie ostrą zupę na bazie dyni. Tym razem, namówiona przez Bea skusiłam się i próbuję innych dyniowych smaków.
Na dzisiejszą imprezę hollołinową wykonałam pieczoną dynię w sosie ostro kwaśnym.
Pycha!


Pieczona dynia acorn w sosie słodko- kwaśnym.

dwie średniej wielkości dynie acorn
trochę świeżo zmielonego pieprzu
1/2 + 1/2 łyżeczki soli gruboziarnistej
6 łyżek oliwy z oliwek
2 łyżki soku z limonki
1 łyżka miodu
1 łyżeczka drobno posiekanej ostrej papryczki (u mnie jallapeno)
2 łyżki świeżo posiekanej kolendry
1 ząbek czosnku

Dynie kroimy na 10-12 podłużnych kawałków - zostawiamy skórę ale wydłubujemy miąższ ze środka
(uwaga, ta dynia ma dosyć twardą/grubą skóre - nie skaleczcie się).
Smarujemy kawałki dyni 2 łyżkami oliwy, posupujemy delikatnie 1/2 łyżeczką soli i pieprzem (ile kto lubi).
Pieczemy do miękkości (u mnie 20 minut) w piekarniku nagrzanym do 200C / 390 F.

W międzyczasie wykonujemy sos.
Czosnek drobno kroimy i rościeramy z solą, dodajemy pozostałe 4 łyżki oliwy, sok z limonki, miód, ostrą papryczkę, kolendrę, sól i pieprz do smaku. Ja dodałam troszkę więcej limonki niż jest w przepisie , lubię ostre i kwaśne :) Upieczone kawałki dyni polewamy sosem. Na gorąco pycha! Na zimno - zobaczymy. Zanoszę potrawę na dzisiejsze przyjęcie do znajomych...

P.S. Przyszło mi właśnie do głowy, że w Polsce ta dynia ma zapewne inną nazwę i niektórzy nie będą wiedzieć o co chodzi :) Także załączam obrazek. Acorns to te zielone...


piątek, 26 października 2012

Zima w październiku czyli gorące leczo

Zasypało nas. Dosłownie. Gdyby nie napęd na cztery koła stałabym do teraz w garażu.



Jak widać sprzęt ogrodowy jeszcze nie schowany. Po co chować...w środę ma być znowu 20 C :)
Na obiad rigattoni z rozgrzewającym leczo. Dałam do niego mnóstwo papryki i sporo cukinii - wyszło boskie, słodko pikantne.
Już chyba zbyt późno aby robić leczo z darów natury - swoje robiłam jakiś miesiąc temu i wekowalam - całe 20 słoiczków. Podam przepis, może na przyszły rok się przyda.

Leczo warzywne

Składniki podstawowe: cebula, pomidory, papryka. Wszystkiego mniej więcej po równo.
Cebulę potraktować w piórka i podsmażać na oliwie z oliwek do zeszklenia się. Następnie dodać pomidory - obrane ze skórki i podziabane na drobno. Dusić razem przez jakieś 10-15 minut. Na koniec dodać paprykę - u mnie pokrojona w słupki. Jak się ma czas to wskazanym jest z papryki ściągnąc skórkę ;) Ja nie miałam. Dusić wszystko na wolnym ogniu aż papryka zrobi się miękka. Doprawić pod koniec solą i pieprzem. Ja do papryki dodałam zieloną cukinię i żółty kabaczek. Wyszło bardzo kolorowo.
Aby uczynić danie bardziej sytym, przed podaniem dodałam do leczo troszkę mielonego mięsa.


Makaron prosto z Włoch! Od jakiegoś czasu kupuję świetne makarony w Ross albo TJMaxx - tanie i jak najbardziej oryginalne.

Lecę - już jedenasta a ja jeszcze kawy nie piłam :) Dzisiaj w planie zupa cebulowa - zna ktoś może rewelacyjny przepis? Potem Starszy leci do Portland, K przylatuje z L.A, Młodsza ma orkiestrę w mieście stołecznym a ja - ja oczywiście za kierowcę będę robiła...
Udanego piątku!

czwartek, 25 października 2012

Tattered Cover Bookstore czyli klimatyczna księgarnia w sercu Denver

Patrzę na swoj poprzedni wpis i wyję ze śmiechu - sprawa w "sadzie" - poszliśmy tam jabłka chyba zbierać :) Nic to, niech pozostają braki nadawania z komórki.
Teraz leżę rozpłaszczona przed laptopem a jego możliwości są już nieograniczone. Nieoczekiwanie praca dała mi kilka godzin wolnego, co koniecznie trzeba wykorzystać na przyjemności. Przeglądam zatem zdjęcia z wyjazdu...
Lubicie stare księgarnie? Ja uwielbiam. Wchodzę i znikam, mogłabym przestać istnieć dla świata na godziny całe, Chodzę pomiędzy półami, dotykam, wącham, chłonę całą sobą atmosferę otaczającego mnie wnętrza. Jest mi wtedy tak dobrze, ciepło, spokojnie, kojąco...
W starym Denver odkryłam taką księgarnię. Zresztą zobaczcie sami...










Prawda, że fajne miejsce? Jak się człowiek zmęczy to na szezlongu można legnąć i się nawet przespać :)
Oczywiście dokonaliśmy zakupów :). Kupiłam tototo, i jeszcze coś do czego linku nie mogę znaleźć.

sobota, 20 października 2012

Sprawa w sadzie

Nadaje z nowego telefonu, ktory jeszcze nie ma Polskiej klawiatury. Starszy w czasie niedlugim pokaze mi co i jak...
Jestem w Denver , czyli miescie po drugiej stronie gor , w sprawie pewnej sprawy. Ta sprawa jest w sadzie i dotyczy jedynego nie rozwiazanego w historii USA porwania samolotu . Sprawe rozwiazuja nastoletni prawnicy, w tym i nasza Mlodsza.
Czyli miedzystanowe zawody prawnicze (po tutejszemu Mock Trial)

Pogoda super, mieszkamy w hotelu w samym centrum Denver, budynek sadu rzut kamieniem stad, nasi prezentuja sie wspaniale bo sa nie tylko super atrakcyjni ale i super inteligentni :) ( nie ma to jak skromnosc rodzica). Moja mlodsza przedstawila dzisiaj swoje argumenty tak rewelacyjnie, ze naprawde duma mnie rozsadza.
Zreszta popatrzcie sami jaka super mlodziez tutaj dowiozlam....