wtorek, 29 listopada 2011

Apel o pomoc czyli wybieram książki

Robię zakupy do wora św. Mikołaja. Od kilku godzin wertuję internet w poszukiwaniu pozycji książkowych, które zadowolą obdarowywanych. Ponieważ ja zawsze pod choinkę kupuję kilogramy książek, pomyślałam, że tradycję podtrzymam przy okazji Bozego Narodzenia spędzanego w Polsce. Każdy z obecnych na Wigilii , a będzie nas prawdopodobnie 12-13 osób, otrzyma książkę.
Pomocy mi jednak trzeba. Doradźcie coś. Może ostatnio czytaliście coś fajnego, chodzi za Wami jakaś książka, gdzieś coś slyszeliście/czytaliście ?
Jak do tej pory w moim koszyku na merlin.pl mam następujące pozycje:
1. Cafe Museum Makłowicza (dla mnie)
2. Dwie pozycje Samozwaniec (też dla mnie)
3. Część trzecią Cukierni pod Amorem (muszę skończyć skoro zaczęłam)
4. Cmentarz w Pradze Eco - może dam mężowi???
Dla mamy pewnie zakupię wspomnieniówkę Wałęsowej, coby ją troszke wkurzyć (diablica ze mnie).
Bądźcie kochani i podpowiedzcie coś z Waszej półki.

piątek, 25 listopada 2011

Męskie zakupy czyli kwaśna zupa ze szpinakiem

Pracuję ostatnio dużo, za dużo jak na nasze domowe przyzwyczajenia.
W zwiazku z moją nieobecnością w domu i w kuchni, i z braku jak by się wydawało pólproduktów do gotowania, K. ruszył dzisiaj na zakupy. Po powrocie do domu w kuchni znalazłam (oczekujące abym odstawiła je na miejsce) : dwa ogórki (w lodówce są jeszcze trzy), sałatę (w lodówce jest kapusta pekińska i czerwona), avocado sztuka jedna (sztuka druga w lodówce), kiść bananów (poprzednia dojrzewa na parapecie jadalni), puszkę zielonego groszku (zgrzewka w spiżarni), puszkę groszku garbanzo (zgrzewka w spiżarni). Oraz pomidory i rzodkiewkę, których szczęśliwie nie mieliśmy!
Niektórym wydaje się, że brak pokarmu równoznaczny jest z brakiem surowca . Kocham K. i pękam ze śmiechu
Odstawiłam wszystko na miejsce, warzywa spakowałam do lodówki, otworzyłam spiżarkę, wydobyłam z niej czerwoną soczewicę  i przystąpiłam do przyrządzania obiadu. Wyszła calkiem smaczna zupa o nowym, nieznanym nam jeszcze smaku...


cilantro, czyli kmin rzymski


czerwona soczewica

Kwaśna zupa  ze szpinakiem


* 2 szklanki czerwonej soczewicy, dobrze wypłukanej
* 1 łyżka kurkumy
* 4 łyżki masła
* 7-8 szklanek wywaru (mięsny lub warzywny - co kto lubi)
* 4 łyżki masła
* jedna duża cebula - potraktowana w kostkę
* 2 łyżki stołowe cumin, czyli kminu rzymskiego
* 1 1/2 łyżki zmielonej gorczycy
* 1 szklanka natki kolendry (cilantro)
* sok z 3 cytryn
* duży pęczek szpinaku - podziabany na drobno
* ryż
* jogurt

Wypłukaną soczewicę mieszamy z kurkumą i 1 łyżką masła,  dodajemy wywar i gotujemy do miękkości - około 20 minut.
Kiedy soczewica jest miękka traktujemy zawartość garnka ręcznym blenderem (jest na to polskie słowo?) i trzymamy na małym ogniu. Dodajemy powoli sok z cytryny - do smaku. Zupa powinna być lekko kwaśna, jak czerwony barszcz.
W tak zwanym międzyczasie rozgrzewamy na patelni 2 łyżki masła dodając cebulę, kmin rzymski i gorczycę. Smażymy do miękkości. Kiedy cebula jest już zeszklona dodajemy natkę kolendry i zdejmujemy patelnię z ognia. Wrzucamy cebulowo/kolendrową mieszankę do wywaru z soczewicą, dosalamy do smaku.
Na patelni stapiamy ostatnią łyżkę masła, dodajemy pokrojony szpinak i szczyptę soli, do smaku. Podsmażamy przez kilkanaście sekund aż szpinak zmniejszy się co najmniej o połowę . Wrzucamy szpinak do garnka z zupą.
Podajemy z ryżem, najlepiej brązowym, i łyżką jogurtu.
Wygląda ślicznie i smakuje jeszcze lepiej!

P.S. Szpinak można zastąpić innym zielonym warzywem, np. jarmużem.
Zupa szybka w wykonaniu, szczególnie kiedy mamy w lodówce pozostałości ryżu .

Poproszę...czyli kupcie mi to!

Muszę skierować w stronę blogu tych, co mnie obdarować czymś chcą.
Kolejna pozycja na liście marzeń...

środa, 9 listopada 2011

Odchudzanie w Lanckoronie czyli śmieszna i lekka lektura

Przywiozłam ją wraz z kilkoma kilogramami innych wracając z polskich wakacji.
Dorwałam jakimś sobotnim wieczorem i nie wypuściłam, aż skończyłam.
Mowa o książce Agnieszki Błotnickiej " Koniec wiosny w Lanckoronie"

Zgarnęłam z pólki w EMPIK-u tuż przed wyjazdem, zaintrygowana bodajże któtką pisemną rekomendacją jednego z pracowników. Książka lekka i dla mnie wielce na czasie: o odchudzaniu. Ale o odchudzaniu z przymrużeniem oka, nie za wszelką cenę i we wspaniałej okolicy. W Lanckoronie wlaśnie.
Frywolna , fantastycznie zastępuje Grocholę czy Kalicińską. Jest miłość, jest erotyka, jest dieta dukana, chociaż jej relligijne zwolenniczki na pewno nie zgodzą się z tym, że w fazie pierwszej można jeść kabanosy. Opisy ćwiczeń, że boki zrywać (np. ćwiczenia ujędrniające piersi polegają na przesuwaniu ściany w kierunki Kalwarii Zebrzydowskiej). Naprawde fajna, niezobowiązująca, nie zmuszająca do myślenia , ciepła lektura na jesienny wieczór. Zapewniam, że jeden wystarczy.

A teraz jeszcze coś o Lanckoronie. Nie wiedzialam, że takie cudeńko tak blisko Krakowa się uchowało i nie straciło jeszcze swojego specyficznego klimatu.  Już wspisałam na listę " do zobaczenia".
Posłuchajcie i popatrzcie...









wtorek, 8 listopada 2011

Miało być...czyli moja krótkowzroczność

Fajnie i leniwie miało być.
Tymczasem okazuje się, że jestem niezastąpiona (czytaj głupia) i już jutro grzeję z powrotem.
Szare chmury depresji natychmiast krążą nad moją głową. Miałam mieć wolne, miałam kupować drewno do kominka, sypialnię uczynić bardziej erotyczną...(czytaj posprzątać).
Ach, nie zabiję się przecież.
Ide oglądać Lisbeth Salander...

Holołinowe porządki czyli ostatnie jesienne zdjęcia

Mam trzy dni wolnego, w związku z czym leniwię się niesamowicie.
Kończę pozaczynane książki, wędruję po blogach, omijam dzwoniący telefon szerokim łukiem.
Uczę sie nowego dla mnie języka, tego fonetycznego angielskiego, tak wszechobecnego na polskich blogach.
Holołin, łikend tudzież łykend, twarzoksiążka. Fajne to, chociaż mi w pewien sposób obce.

Wytargałam się z objęć kanapy w celu dokonania właśnie wymienionych w tytule.
Wzięłam ze sobą aparat...trochę wspomnień zanim wrzucę graty do pudełka.

Wieczór holołinowy był troszkę inny niż zazwyczaj. K pojechał z kolegami na tenisa. Starszy był w domu (o dziwo!), odrabiając lekcje, w wolnych chwilach  strasząc maluchów zbierających cukierki. 
Młodsza poszła w osiedle, od czasu do czasu zmieniając grupe znajomych. Trudny to wiek dla mojego potomstwa - słodyczy się jeszcze chce, ale zbierać już nie ma czasu/trochę głupio/znajomi nie chcą  - nieodpowienie skreślić. Ja siedziałam w rozświetlonym świecami domu z butelką mojego ulubionego wina, rozdawałam łakocie słuchając w radiu inscenizacji Drakuli. Słuchowiska radiowe to wspaniała, aczkolwiek już nieco archaiczna forma rozrywki. Na holołinowy wieczór nadaje się wspaniale...

A oto i rekwizyty, tuż przed wyniesieniem ich do piwnicy:












Uczę się kochać czyli moje zmagania z codziennością

Biegania uczę się kochać. Wiek średni nieubłaganie w moją metrykę się wpisał wraz ze sporym narzutem , którego ni jak ograniczaniem przyjemności czerpanej z jedzenia nie udaje mi sie pozbyć. To i postanowiłam dodać do swojego życia jeszcze jeden powód uwielbienia.
Idzie mi ciężko z tą miłością. Z górki jako tako, po płaskim jak cię mogę, pod górke wymiękam całkowicie.
Ponieważ w mojej okolicy jedynie górki/dołki, muszę się zauroczyć takim właśnie terenem i po nim posuwać. Odstawiam więc pentelki po mojej magicznej krainie. Magiczna zrobiła się w sobotę, kiedy to nagle w czerwono/żołty  listopadowy krajobraz wpakował się swoją bielą chyba styczeń! O całe dwa miesiące za wcześnie.


Moja pociągnęta bielą bieżnia...

Tutaj wyrażny ślad po tym, że jeszcze wczoraj był listopad.

Ubrane jeszcze w liście drzewa nie potrafią stawić czoła
ciężarowi mokrego śniegu.

Komu by się w taki dzień chciało z domu rankiem wyjść....
Najlepiej siedzieć cicho i grochówke gotować.

XVI wieczna zupa grochowa.
Rodem z Holandii. Podsłuchana tutaj.
Podawana w domach bogatych ludzi, jako że wymaga kilku przypraw na które w ówczesnych czasach jedynie wybrani mogli sobie pozwolić.

Zaczynam jak zwykle od solidnego garnka. 
Oprócz garnka potrzebujemy:
* jeden duży por
* 3 do 4 łyżki masła
* jedna duża marchew, obrana i potraktowana na talarki
* trzy średniej wielkości cebule, potraktowane w kostkę
* mięso wędzone, około 1 kg, ja używam mięso obkrojone z wędzonej golonki
* trzy średniej wielkości ziemniaki, też w kostkę
* półtorej szklanki grochu, w Holandii preferuja żółty
* 3 gożdziki
* 1 łyżeczka ziela angielskiego (zmielonego ;-)
* 1 łyżeczka zmielonego imbiru
* 3/4 łyżeczki tymianku
* 1 duży ząbek czosnku, zmiażdżony
* dobry bulion warzywny lub mięsny (około 6 szklanek).
Wykończenie zuoy - troszke masła i 1/4 łyżeczki ziela angielskiego.

Białą część pora czyścimy , kroimy na drobne połksiężyce.
W naszym solidnym garze, np takim, topimy masło i przysmażamy pora, marchew, cebule,mięso, z dodatkiem soli i pieprzu. Czekamy kilka minut aż warzywa lekko się zabrązowią. Dodajemy ziemniaki, groch, przyprawy i wywar. Wywaru powinno być tyle, aby warzywa były calkowicie przykryte, i jeszcze trochę.
Czas gotowania zależy od grochu - jak swieży, czy wcześniej moczony itd. Zupę podajemy gdy groch jest absolutnie ugotowany. W razie potrzeby dodaję więcej wywaru, już w czasie gotowania. 
Wykańczamy zupę tuż przed podaniem odrobiną masła i zielem angielskim. Najlepsza, jak każda zupa, następnego dnia.


piątek, 4 listopada 2011

Węgierska zupa grzybowa czyli nowe danie wigilijne


Dlaczego węgierska?  Bo dodajemy sporą ilość węgierskiej papryki, która nadaje potrawie charakterystyczny, lekko gryzący w gardło, przydymiony smak.

W garze, najlepiej żeliwnym, podgrzewamy 1 łyżkę oliwy z oliwek. Na podgrzany olej wrzucamy około 80 dkg (może być więcej) umytych i pokrojonych w cienkie plastry grzybów (jakich fantazja nam nadarzy) i jedną, drobno pokrojoną cebulę. Smażymy/dusimy aż prawie cały płyn z grzybów wyparuje i grzyby są miękkie. Dodajemy trzy łyżki mąki, dwie łyżki papryki węgierskiej oraz dwie łyżki drobno posiekanego kopru mieszając intensywnie coby nie powstała klucha. . Dodajemy cztery szklanki wywaru, dwie szklanki mleka i około 80 dkg. pokrojonych (w średnią kostkę) ziemniaków.  Gotujemy na wolnym ogniu aż ziemniaki będą miękkie. . Przed podaniem można dorzucić troszkę śmietany oraz posolić wedle uznania.

W moim domu każdy za tą zupą przepada. Koleżanka robi wariację z kluskami zamiast ziemniaków. Bardzo szybka do wykonania.
Przymierzam się do wykonania jej na tegoroczną Wigilię. 

Wspomnienie lata czyli zdjęć kilka z Hiszpanii