wtorek, 28 czerwca 2011

sobota, 25 czerwca 2011

Za chwilę się poprawię

Wiem, i przepraszam. Wpadacie tutaj i .......nic nowego.
Już za minutkę, już za momencik - jak to kiedyś Pankracy śpiewał.
Tymczasem zostawiam Wam kilka fotek z mojego warzywniaka.

Już są..........





wtorek, 21 czerwca 2011

Mrówki pod prysznicem, czyli mamy lato!

Z czym Wam się kojarzy lato? Że z dzieciństwem to wiadomo, ale z czym jeszcze? Z jakimiś obrazami? Zapachami?
Dla mnie lato to przez wieki całe  byly plamy slońca na kafelkach w łazience.
Wychowałam sie w domu przypominającym oficynę. Dziadek Feliks, transplant gdzieś spod Torunia, dostał pracę w fabryce pocisków  w Warszawie - przynajmniej babcia Stasia tak to zawsze nazywała.
Babcia Stasia była drugą żoną dziadka Feliksa. Pierwsza osierociła go wraz z siedmioletnim Tadeuszem i dwuletnią Leokadią.  Nie wiem, czy zmarła w Toruniu czy już w Warszawie. Ale Feliks dostał się w okolice W-wy i tam poznał moja babcię, matkę mojego ojca, Stanisławę Gańko. Moj tato, Jerzy, urodzil sie w prawobrzeżnej Warszawie w 1927 roku. Nie wiem, gdzie początkowo mieszkali, ale wiem, że w 1936 roku dziadek stał sie na tyle majętny, aby zakupić ziemię na obrębach miasta. Zbudował tymczasową siedzibę. W planach miał duży dom, bo ponoć bardzo dobrze zarabiał. Bog chciał jednak inaczej i w 1938 roku dziadek Feliks zmarł nagle, w wieku 42 lat. Mój tata mial wtedy lat 11. Została wdowa z trójką dzieci. Wkrótce nastała wojna. Walka o przetrwanie. Babcia opowiadała mi jak z mięsem pod płaszczem jeździła poza miasto. Przetrwali, przeżyli. A dom się ostał ten sam. Dobudowywali do niego przez lata, a to z jednej a to z drugiej strony, ale ciagle to byly "czworaki" , schowane na tyłach pieknego, zarośniętego ogrodu.
Jedną z dobudówek była łazienka. Niewielka, zawierająca w sobie wejście zarówno do piwnicy  jak i na strych. To wejście na strych miało klapę, którą mama zostawiała otwartą na całe lato, w celach wymiany powietrza. I tutaj dochodzimy do początku mojej historii. Bo kiedy ta klapa na strych była latem otwarta, poranne słońce wpadało przez małe okienko na strychu i odbijało swoje promienie w niebieskich kaflach łazienki. Kiedy tak porankiem, z pełnym pęcherzem leciałam co rano do łazienki, oczom moim ukazywał sie kojący widok lata - słońce przeglądające się w kafelkach nad wanną, czyniące łazienkę tak jasną, że nie trzeba było zapalać światła....nie wiem czemu, ale było to równoznaczne z wakacjami. Potem, jeszcze w koszuli nocnej, pedziłam do ogrodu, gdzie ukryte wśród krzaków leszczyny dojrzewały maliny. Dużo ich nie było, w sam raz na poranne poskubanie. Wczesno letnie śniadanie składało się zazwyczaj z kanapek ze swieżej rzodkiewki posypanej grubą solą.
W moim terazniejszym domu nie mam błekitnych kafli, dużo słonca jest cały rok, na wakacje nie wyczekuję już z tak wielkim zniecierpliwienim. Ale jest jedna rzecz, niezmiennie powtarzająca sie co lato - mrówki na parapecie w mojej sypialni. Czasami uda sie jednej lub drugiej zawędrować trochę dalej z tego parapetu w czeluście domu. Zagubiona, osamotniona, miota sie wtedy zataczając małe kólka w poszukiwaniu nie wiem czego - innych mrówek? jedzenia? mrowiska?
I kiedy dzisiaj rano brałam prysznic zobaczyłam mrówke. Lato przyszło, pomyślałam, i popędziłam do kuchni zrobić kanapki z rzodkiewką :)


Do wykonania potrzebny jest ulubiony chleb względnie bułka, rzodkiewki z ogródka bądź od babci z bazarku, dobre masło i gruboziarnista sól.  Smacznego! I szczęśliwego lata

środa, 15 czerwca 2011

Ścierki

O ścierach dzisiaj będzie ! Kupiłam wlaśnie nowe!
Bo to niezwykle ważny przedmiot kuchenny. Bez dobrej ścierki ani rusz.
Nie lubię ścierek nowych, tzn. lubię ich super czysty wygląd i fabryczny jeszcze zapach, ale wycierać nimi to się jednak nie da. Nic nie wsiąka.  Ścierka do naczyń musi być wyprana, i to więcej niż jeden raz, aby zakończyła swoje gubienie pyłków i stała się, niczym gąbka, błyskawicznym pochłaniaczem wody. Ale po wypraniu już tak "nowo"  nie wygląda, traci zapach nowości, zamienia się w przedmiot  "używany". Przekonałam się jednak,  po wielu próbach nauczyłam się  i teraz nieubłaganie wszystkie nowe piorę x 2, bez używania zmiękczacza do płukania - w jego miejsce wlewam zwykly, biały ocet. Dopiero wtedy moja nowa ściera zdatna jest do użytku.

Jesteśmy zatem przy tych moich nowych ścierach, a wlaściwie przed ich zakupem.
Siedzę w samochodzie przed nowo otwartym Whole Foods w SLC, przerzucam nowo zamówioną gazetę o gotowaniu  - Bon Appetit - i trafiam na stronę poświęconą ścierkom właśnie. Jest kilka różnych, miedzy innymi moje nieśmiertelne ściery z IKEA po 50 centów za sztukę (notabene bardzo dobrze ocenione).
Czytam, że Gwyneth Paltrow uwielbia ścierki z Williams and Sonoma. Ponoć zamawia je ze Stanów do swojej londyńskiej kuchni (bo ona , jak czytam, też  lubi gotować, nawet książke kucharską jakąś popełniła ).  Olśnienie mnie wtedy trafia, że przecież tuż obok mojego ukochanego Whole Foods jest wlaśnie Williams and Sonoma. No to idę sobie na te ściery popatrzeć. Patrzę i kupuję :)


To ścierki z materiału używanego w dawnych czasach do worków na mąkę. Organiczna bawełna, bardzo miękka w dotyku i ponoć świetnie pochłaniająca wodę (zgadza się, worki na mąkę musiały wilgoć jakoś wchłaniać). Uprałam dwa razy. Już nie wyglądają tak wzorowo jak na obrazku. Ale super wchłaniają wodę z kieliszków po winie :) I niech się starają! Po $5 za sztukę muszą zostać przodownicami pracy. Takich drogich ścierek jeszcze w moim domu nie było. Aż strach pomyśleć co to będzie jak się wyplamią...
(i tutaj ukłon w stronę właścicielki super B&B w Toskani - te moje nowe szmaty też wyglądają jak "pannolino igienico", ciut jedynie za duże :) :) :)   )

wtorek, 14 czerwca 2011

Satay (1)

Zrobiłam trzy rodzaje. Zaszalałam ;)

Satay to (za Wiki): Satay (pisane też saté) - malajsko/indonezyjskie danie składające się z kawałków lub plastrów mięsa - kurczakajagnięcinywołowinyryby, etc. nadzianych na patyczki bambusowe, które później są grillowane nad ogniskiem (z drewna lub węgla), i podawane z ostrymi sosami. Prawdopodobnie danie pochodzi z wyspJawy lub Sumatry w Indonezji, ale jest bardzo popularne również w innych regionach Azji Południowo-Wschodniej, np. w MalezjiSingaporze, na Filipinach iTajlandii, a także w Holandii na skutek posiadania przez to państwo Indonezji jako kolonii.




Przypomina kebaby, zresztą jedna z wersji, którą wykonałam to właśnie kebab.
Zaprosiłam K, Starszego, kolegę i koleżankę na wieczorną ucztę. No coż, kolega i koleżanka wcale się nie zachwycili, Starszemu smakowało , K smalowało bardzo, mi też.
Najbardziej rozsmakowałam się w smakującym bardzo egzotycznie kebabie z mięsa mielonego.
Dotychczas nie przypuszczałam, że mielone da się nadziewać na patyczki i robić na grilu - okazuje się, że nie tylko można ale trzeba, bo wychodzi rewelacyjnie! Co prawda musiałam wybrać się na gwałtowne poszukiwanie
patyczków metalowych, i to jeszcze takich z rowkami, bo ze zwykłych bambusowych niestety zsuwało sie....


Zdjecie do kitu, bo przypomniałam sobie o konieczności utrwalenia obrazu kiedy już prawie wszystko zostalo pożarte, ale....lepiej późno niż wcale :)


Reshmi Kebab
Pólnocne Indie


Składniki:

- pół kilo mielonego kurczaka (ja użyłam indyka bo akurat miałam w lodówce)
-2 łyżki drobno posiekanego czosnku
-2 łyżki drobno posiekanego świerzego imbiru
-1 łyżka ostrej papryki w proszku
-1/4 szklanki spażonych migdałów
- półtorej łyżki śmietanki kremówki
-1 łyżka garam masala
-3/4 łyżeczki kardamonu (o tym o chyba powinnam osobny wpis zrobić)
-3/4 łyżeczki ziela angielskiego (zmielonego!)
-1 białko (z żołtka można szybciutko kogiel-mogiel ukręcić)
-olej/oliwa
-1 cebula, bardzo drobno posiekana

Wykonanie:
Mieszamy mielone z czosnkiem, imbirem i papryką, odstawiamy do lodówki na co najmniej 30 min.
Migdały, śmietankę, garam masala, kardamom,ziele angielske i białko mieszamy w mikserze (migdały muszą zostać naprawde dobrze zmielone) , dodajemy do przyprawionego mięsa.
Cebulę karmelizujemy na oleju, studzimy , dodajemy do mielonego.
Dobrze wymieszane mięso dzielimy na 8 części i każdą z nich nadziewamy na metalowy patyczek do grilowania (trzeba troszkę popracować łapkami aby mięso sie przykleiło) i......gotowe - grilujemy i zajadamy.
Naprawdę pychota. Ostre ale nie za ostre, smakuje bardzo arabsko, rewelacyjne z grubym kuskusem.

A co do znajomych, którzy się nie zachwycili? No cóz, zapewne są patriotyczni. Nastepnym razem podam im schabowe :)

piątek, 10 czerwca 2011

Tacos de Papa czyli Tacos z ziemniaków

Trzeba było zrobić coś oryginalnego, jako że starszy rozpoczął wczoraj oficjalnie wakacje.
Ostatni numer "Saveur" ma sporą sekcje poświęconą kuchni meksykańskiej, no i stąd te tacos :)

Tacos de Papa


Sos:
-1 łyżka drobno posiekanej natki kolendry (cilantro)
-1/2 łyżeczki suszonego oregano
-1/2 łyżeczki cukru
-2 dojrzałe pomidory, środki usunąć
-2 czerwone papryczki jalapenos, środki usunąć
-1 zmiażdżony ząbek czosnku
-1/2 szklanki wody

Nadzienie:
-1/2 kg obranych i ugotowanych ziemniaków (w posolonej wodzie)
-1 łyżka masła
-1 łyżeczka kminu rzymskiego (cumin)
-1 łyżeczka , lub więcej, swieżo zmiolonego pieprzu

ponadto cienko pokrojona świeża kapusta, pomidory pokrojone w paseczki i pokruszony ser cotija (przypomina troszke smakiem fetę )

okolo 18-20 malych placuszków z mąki kukurydzianej (corn tortillas)
olej do smażenia

Ugotowane ziemniaki tłuczemy na jednolitą masę, dodajemy masło, kmin rzymski i pieprz - do smaku.
Dodam w sekrecie, ze ja zawsze tłukę kmin rzymski w moździeżu tuż przed użyciem, jest wtedy wspaniale aromatyczny :)
Wszystkie składniki sosu mieszamy na jednolitą masę w mikserze. Można dosolić do smaku.
W płaskim garnku rozgrzewamy niewielką ilość oleju. Na każdy placuszek kukurydziany kładziemy łyżkę ziemniaczanej masy, składamy na pół i smażymy na chrupko z każdej strony.
Po wyjęciu w każdy taco (bo teraz juz mamy tacos :) wpychamy troszke pokrojonej kapusty, pomidorów, podlewamy sosem i posypujemy startą cotija.
Smakują wybornie !

środa, 8 czerwca 2011

Co zrobić z makaronem kiedy Młodszej nie ma w domu?

No właśnie? Co zrobić? Bo Młodsza jest tak naprawdę jedyną osobą w domu, która  szczerze lubi kluchy. Chyba z wzajemnością nawet, bo jakoś po nich nie tyje ;) .  Przysmażone na patelni z masłem tudzież z jajkiem są jej ulubionym daniem.  Ale Młodsza teraz w kraju dalekim ośmiornice zajada, a ja po poniedziałkowym obiedzie kobiety pracującej (makaron z sosem mięsno-pomidorowym, ale mięso porządne było, bo od krowy co to sie trawą żywiła) zostałam z potężną ilością niedojedzonych klusek.

Przepis na makaron, którego nie ma kto zjeść:


- niedojedzony makaron
-10 dorodnych pieczarek
- trzy cebule średniej wielkości
- trzy kiełbaski "bratwurst" uprzednio upieczone (jesli ktoś ma dostęp do polskiej kiełbasy - zastosować
   polską
- garść tartego sera
- natka kolendry (cilantro) lub zwykła zielona pietruszka
- sól i pieprz, ten ostatni koniecznie świeżo zmielony.
- oliwa z oliwek

Cebule kroimy na talary, szklimy na oliwie. Pieczarki kroimy w plastry, odparowujemy z nich wode, dodajemy do cebuli. Kiełbaski kroimy w talarki, dodajemy do cebuli i pieczarek. Kiedy wszystko ładnie się zgra dodajemy makaron i rozgrzewamy go mieszając z zawartością  patelni. Dodajemy ser, sól i pieprz do smaku. Przed podaniem posypujemy zieleniną.




Kolega P podaje bardziej wykwintną formę tego dania, robiąc wszystko dużo dłużej i w piekarniku.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Noc idzie

Lubię zmierzch. Dzisiaj znowu jest bardzo soczysty, nie za gorący, trochę wilgotny.
Otworzyłam żaluzje, zieleń i wilgoć wchodzą śmiało do pokoju.
Przed chwilą, skąpana w pomarańczowym słoncu, latałam z konewką.
Z prawdziwą radością donoszę, że sałaty nareszcie ruszyly i juz za momencik bedziemy się nimi raczyli.
Bez oprysków i konserwantów, bez pałeczek e-coli i innych posilaczy. Rzodkiewka też jakby raźniej w górę.
Czytam "Filary Ziemi". Od wyjazdu Młodszej nic sensownego nie ugotowałam.
Czas to zmienic.....

Aha, wygrałam konkurs! Szczegóły na blogu Dom w Toskani (link tuż obok).